Ostatnim odcinkiem jaki opiszę jest Łukawica. Jest to również moja pierwsza i przez wiele lat ulubiona miejscówka. Do tego trochę na przyczepkę Sobień, który jest ostatnim miejscem na Sanie gdzie od czasu do czasu się zapuszczam, a ten znany jest wielu wędkarzom ale bardziej z głowacic niż z pstrągów.
Łukawica
Dotrzeć do tej miejscówki, a właściwie miejscówek bo odcinek ma kilkaset metrów, można na kilka sposobów. Do samej Łukawicy prowadzą dwie drogi z Sanoka możemy kierować się na Zagórz dalej na Lesko i zaraz na samym początku tuż przed sklepem – z czerwonym z czarnymi kropkami owadem w nazwie – skręcamy w lewo. Potem już za główną drogą do Łukawicy. A tam najlepiej zatrzymać się gdzieś gdzie droga zbliża się do rzeki. Jet to na wysokości tartaku, a być może innego zakładu zajmującego się drzewem. Nie wdając się w szczegóły najlepiej zaparkować gdzieś obok zakładu z drewnem. Nieco wcześniej skręcając między zabudowania można dojechać do samej wody. Droga ta jednak kiedy jest mokro może okazać się nie przejezdną.
Do tego miejsca można również dojechać od Sanoka kierując się drogą na Przemyśl. W miejscowości Załóż należy odbić w prawo na Lesko. Po drodze do Łukawicy miniemy Sobień ale o tym niżej. W samej Łukawicy najlepiej rozejrzeć się przed opisanym wyżej zakładem drzewnym i tu zostawić samochód. Jest to prawy brzeg rzeki, moim zdaniem ten ciekawszy choć czasem chciało by się znaleźć po drugiej stronie, a kiedy woda jest podniesiona przejście przez koryto nie jest możliwe. Wtedy możemy do rzeki dojechać od drugiej strony. Należy wtedy (kierując się z Sanoka na Lesko), zaraz przed mostem w miejscowości Postołów, skręcić w prawo. Droga skręca i prowadzi pod mostem. Dalej kierujemy się za drogą, a kiedy będzie rozjazd to należy wybrać tę w prawo. Potem już za drogą asfaltową, która następnie przechodzi w gruntową. Po przejechaniu kilkuset metrów, w głębi po prawej stronie będzie widać słupy wysokiego napięcia. tu najlepiej zostawić samochód i przez pola dojść do lewego brzegu. Tą utwardzoną drogą jadąc dalej dojedziemy również do Sobienia.
Dla mnie przez wiele lat, jedynym miejscem gdzie parkowałem samochód było to pierwsze przy placu z drzewem. Stąd wystarczy zejść do wody. Jeżeli przy zejściu jest mała wysepka to na pewno dobrze trafiliście. Wyspę tą zostawmy na potem, teraz najlepiej udać się brzegiem w górę do miejsca gdzie skała tworzy niemal pionową ścianę dla rzeki. Po drodze miniemy mały dopływ i drogę prowadzącą do góry – to właśnie ta droga, o której wspominałem.
Kiedy już dojdziemy do zakrętu ze skałą z przelewami i płytką wodą to kilka metrów od brzegu mamy potężną – jak na górny San – rynnę. A obok niej poprzerywane przelewy z dołkami, głazami i rynienkami. Te płytsze upodobały sobie mniejsze pstrągi, choć czasem i większy kropek tam zawita, a i tęczak się tam trafił kilka razy. Za to w rynnie jak już coś weźmie to będzie to trzydziesto-czterdziesto centymetrowy pstrąg albo głowatka.
Zeszłego sezonu byłem ze znajomymi na rybach i łowiliśmy w różnych miejscach. Jeden z moich kolegów Lucek pechowo nie miał ani brania, a zazwyczaj to on łowił najwięcej i największe ryby. Każdy już miał po kilka brań i przynajmniej po jednym miarowym pstrągu, a on nic. Łowiliśmy wtedy w górze ale za jego namową udaliśmy się do Łukawicy. Jego ulubioną miejscówką jest właśnie ta rynna. Lucek od razu po wyjściu z samochodu udał się w górę do tej rynny, my również ale dość leniwie. Za nim dotarliśmy do niego on złowił już trzy około czterdziestocentymetrowe pstrągi.
Powyżej rynny jest kilka niepozornie wyglądających przelewów, przy średniej wodzie w niektórych miejscach wody jest do pasa. Chyba za każdym przelewem woda wymyła spore dołki, które upodobały sobie pstrągi. Pomiędzy drugim a trzecim przelewem środkiem umiejscowiona jest dość głęboka rynna. Miejsce to odwiedzam od niedawna ale już złowiłem tam kilka ładnych pstrągów.Za przelewem powyżej którego jest rynna mamy sporo ciekawych dołków, które równie często jak sama rynna potrafią obdarzyć ładnym pstrągiem.
Schodząc środkiem rzeki dalej w dół ponownie wracamy do miejsca gdzie od prawego brzegu do środka biegnie rynna, opisywana na samym początku. I tu obok niej jest sporo fajnych dołków. Brodząc dalej w dół rzeki, przy średnim i niskim stanie wody, możemy bardzo się zdziwić bo raz wody jest do kostek, a za chwilę dziura do pasa. Przy wysokim stanie ciężko tam chodzić. Oczywiście nie jest łatwo skusić tam pstrąga kiedy ten nie ma ochoty brać ale jak trafimy na ten dzień to zabawa wyśmienita. Dalej dochodzimy do przelewów, przed którymi woda się wypłyca, za pierwszym również, ale już za drugim przelewem z każdym krokiem jest coraz głębiej. Zdecydowanie głębiej jest przy lewym brzegu i ten jest wg mnie bardziej rybny zwłaszcza początkiem sezonu kiedy ryba woli spokojniejszą wodę. Zazwyczaj wtedy stan wody jest wysoki i ciężko tam przedostać się z prawego brzegu.
Jak już zejdziemy do wysokości małej wyspy to po środku rzeki mamy sporą głębię. Nawet przy niskiej wodzie przeprawa na drugą stronę może być w tym miejscu niemożliwa.
Okolice wyspy zawsze będą dla mnie szczególnym miejscem. Tutaj złowiłem swojego pierwszego pstrąga. Było to w czasach kiedy na tym odcinku można było łowić w styczniu. Kilkanaście lat temu mój obecny przyjaciel Darek, producent woblerów i znakomity wędkarz zabrał mnie wtedy na pstrągi. Nie dość, że zabrał to jeszcze wybrał i kupił mi mój pierwszy i najlepszy spinning, zaopatrzył w woblery i pokazał jedną ze swoich lepszych zimowych miejscówek. Dzień ten utkwił mi w pamięci jeszcze za sprawą poślizgu samochodem. Na szczęście Darek opanował sytuację i dotarliśmy na miejsce. Padło na to miejsce jeszcze z jednego powodu. Nie miałem wtedy żadnych woderów ani spodniobutów. Łowić więc musiałem z brzegu, a właśnie tutaj ten prawy brzeg doskonale się do tego nadawał. Pierwszego pstrąga złowiłem, powyżej wyspy, na woblera Dorado Alaskę dwa i pół centymetra w kolorze pstrąga. Przez lata to miejsce odwiedzałem regularnie. Nawet jak już zakupiłem pierwsze wodery, potem spodniobuty to i tak często łowiłem tu bez wchodzenia do wody. Choć czasem te dwa trzy metry w głąb potrafiły diametralnie zmienić sytuację. W rozdziale Domki pisałem jak po kąpieli w Sanie łowiąc z brzegu złowiłem najwięcej ryb. Je wszystkie złowiłem nieco wyżej i niżej jak i przy samej wyspie. Pamiętam jak mój kuzyn, który wraz ze mną zaczynał przygodę z pstrągami, któregoś ranka przyjechał do mnie z pięknym prawie sześćdziesięciocentymetrowym pstrągiem złowionym właśnie przy wysepce. Zdążył przed pracą pojechać sześćdziesiąt kilometrów na San złowić piękną rybę, przyjechać do mnie by się nią pochwalić i jeszcze zdążyć na ósmą do pracy. O to były czasy. I w przypadku tego miejsca niestety muszę napisać były. Pewnego roku woda naniosła tutaj pełno osadów. Ogromny dół przy wyspie zamulił się, zresztą jak i cały prawy brzeg. W niektórych miejscach było więcej mułu niż wody, a jeszcze sezon wcześniej chodziło się po twardych kamieniach. Przez kilka sezonów zaglądałem w tamto miejsce ale jakoś nie mogłem się przestawić. Ryb trzeba było szukać bliżej środka rzeki, na brania nie trafiałem, a w innych miejscach wyniki miałem lepsze. Po tym jak dno się zamuliło ryb w tym miejscu łowiło się zdecydowanie mniej. Słyszałem od niektórych teorie, że to nie przez muł, a że pojawiły się tam głowacice i te przegoniły pstrągi. Znam kilka osób, które wiernie łowią tylko i wyłącznie na tej miejscówce. Od czasu do czasu jak tam zajadę zagaduję o wyniki i twierdzą, że ryby są i to ładne. Zresztą i ja coraz częściej tam zaglądam bo i woda zabrało trochę tego mułu, no i często w rynnie powyżej mam ładne ryby. Nawet jedna z ostatnich moich wypraw zaczęła się właśnie na miejscówce koło wyspy. Widziałem jak sporo ładnych pstrągów wyskakiwało z wody, a kilka ponad półmetrowych, więc ryby tam są tylko się do nich dobrać.
Kolejny odcinek od wyspy w dół rzeki odwiedziłem zaledwie kilka razy i to tylko przy niskiej wodzie. Na dodatek tak dawno, że nie pamiętam dokładnie jak tam wygląda sytuacja. Jest tam kilka przelewów, woda przyśpiesza i się wypłyca.
Wielokrotnie widywałem tam muszkarzy. Czasem rozgrywane są na tym odcinku zawody. Choć zazwyczaj jeszcze nieco niżej. Jadąc od Łukawicy w stronę Załuża do rzeki prowadzi polna droga. Kiedyś pewnie była to przeprawa przez rzekę bo drogą można dojechać do samego koryta. Będąc w tym miejscu patrząc w dół rzeki widzimy piękną górę Sobień i kolejną miejscówkę nazywaną prze zemnie Sobień
Sobień
Miejsce odwiedzane prze zemnie dość sporadycznie. Bardziej mi znane z opowieści o głowacicach niż pstrągowych osiągnięć. Sama góra to Rezerwat Przyrody Góra Sobień z pięknym punktem widokowym, ruinami zamku. Warto to miejsce odwiedzić choćby ze względu na unikatową roślinność porastającą zbocza góry. Miejsce jest dość dobrze oznakowane, a u podnóża góry znajduje się wygodny parkin. Szkoda, że trochę daleko od wody. Bo by dotrzeć do niej najlepiej albo opisywanym wcześniej zjazdem dojechać do wody i tą zejść w dół rzeki, bądź można zostawić samochód przy torach i stąd kawałek mamy do wod. Można także dojechać tam od drugiego brzegu – pisałem o tym na początku tego rozdziału.
Idąc od góry kiedy do wody dotrzemy pierwszym zjazdem przy przeprawie to jakieś dwieście, może trzysta metrów poniżej za przelewami rzeka się zwęża a środkiem, a właściwie bliżej lewego brzegu jest ładna rynna. Choć częściej bywam tu z muchą polując na lipienia to i pstrągów tu nie brakuje. Choć jak sięgam pamięciom to nigdy nie było to pstrągowe eldorado ale też nigdy nie poświęciłem temu miejscu tyle czasu co innym. Za to lipienie trafiały się tu piękne. Jeszcze nieco w dół na samym zakręcie mamy sporą dziurę. Często polując tam na pstrągi trafiały mi się klenie, a czasem okonie. Miejsce to słynie bardziej z głowacic niż z pstrągów. Sam kilka razy znalazłem się tu wyposażony w odpowiedni sprzęt i woblerami ponad 15 centymetrowymi. Choć głowacicy nigdy nie złowiłem to czasem na tak sporego woblera łowiłem niewiele większe od niego pstrągi. Zaraz za zakrętem mamy mały przełom rzeki, za którym się wypłyca i woda nabiera tempa. W tym miejscu San bardziej przypomina mi Dunajec z szybką wodą i dnem z ogromnymi kamieniami. Nie pamiętam czy kiedykolwiek złowiłem poniżej tego przelewu jakiegoś pstrąga. Koryto po kilkudziesięciu metrach pogłębia się, woda zwalnia i nie wygląda już na górską, a raczej na niziną. Raz spotkałem tam przyjezdnego wędkarza, który od wielu lat wakacje spędzał w Załużu. Chwilę z nim rozmawiałem i opowiadał jakie piękne pstrągi łowi przy górze Sobień i jeszcze niżej. Pewnie jest tam wiele ładnych pstrągów. Śledząc kiedyś prasę wędkarską czytałem o rekordach pstrąga potokowego złowionego w Załużu. I choć sam kilka razy byłem niżej to dla mnie górny pstrągowy San kończy się pod Sobieniem.
Z wędką na Sanie
Na tym blogu opisuję swoje doświadczenia wędkarskie. Przede wszystkim związane z łowieniem pstrągów na Sanie. Jest to swego rodzaju przewodnik, który przeprowadzi was przez górny San, miejscówki, pory roku, przynęty i moje metody wędkowania
piątek, 16 sierpnia 2013
niedziela, 21 kwietnia 2013
Górny pstrągowy San – Postołów Domki
Domki w Postołowie – tak nazywam jedną z moich ulubionych miejscówek. Presja jest tu zdecydowanie mniejsza niż na górnych odcinkach, choć bywają dni, że nie bardzo jest gdzie się wcisnąć. Z tym miejscem związane kilka moich wspomnień. Na początek jednak napiszę gdzie to jest i jak dojechać. Nazwa może trochę mylna bo miejscówka leży w administracyjnych granicach Leska. Aby tam dotrzeć trzeba przejechać most w Postołowie i jadąc na Lesko po przejechaniu około kilometra skręcamy w prawo – tuż przed budynkiem firmy Talens znanej w całej europie z produkcji artykułów dla malarzy. Ponoć za samym mostem jest nowa droga, którą też można tam dojechać. Ja jednak z przyzwyczajenie zawsze wybieram pierwszy wariant. Skręcamy więc na ulicę Podgórska, następnie na Wolańską choć droga tam kilka razy skręca, to trzymając się głównej – a jest to dość intuicyjne – na pewno nie zabłądzimy. Kiedy już skończy się nam droga znaczy, że dotarliśmy. Właściwie to prawie dotarliśmy bo to miejsce można podzielić na cztery kawałki: Zakręt, Pod drutami, Domki oraz Wyspa.
ZAKRĘT I POD DRUTAMI
Zacznę od najwyżej położonych: Zakręt i Pod drutami. Jak tam dotrzeć? Jak już dojechaliśmy do wcześniej opisywanego końca drogi, to albo możemy pozostawić gdzieś auto na poboczu, albo jak warunki gruntowe pozwalają możemy pojechać najdalej jak się da. Pisać o tym ostatnim odcinku droga będzie przesadzone bo poza traktorami i terenówkami to mało kto się tam zapuszcza samochodem. W zimie kiedy ziemia zamarznie, a śniegu nie ma zbyt wiele albo w lecie kiedy ziemia wyschnie można się pokusić o dalszą jazdę. Niestety takie wymarzone warunki wprawdzie się zdarzają ale niezbyt często. Kiedy jednak mam taką możliwość to jadę jak najdalej, a jak nie da się dojechać i trzeba zatrzymać się na końcu normalnej drogi i na piechotę iść w górę, to rzadko kiedy udaję się na sam zakręt, bo jest tam ponad kilometr. Wtedy najczęściej wybieram miejsce pod drutami wysokiego napięcia, gdzie do przejścia mam około pięćset metrów.
O samym zakręcie z własnego doświadczenia nie wiele mogę napisać bo łowię tam sporadycznie nie dość regularnie by znać to miejsce jak inne. Woda na samym zakręcie po jego zewnętrznej jest dość głęboka, a po wewnętrznej zamulona płycizna. Ponoć łowiono tam spore pstrągi i głowacice. Ja nie pamiętam czy kiedykolwiek coś tam złapałem, pewnie nie, a jak już to nic co by utkwiło w mojej pamięci. Taki obraz tej miejscówki miałem do wczoraj. Ostatnimi czasy odwiedziłem ten odcinek kilka razy i moim oczom ukazał się inny obraz tej wody. Nie wiem, czy woda zabrała piach i odsłoniła wspaniałą miejscówkę. a może wcześniej nie dość dokładnie ją spenetrowałem. Może przy większej wodzie nie widać tego co ukazuje się przy niskiej.
Na samym zakręcie mamy "poorane" dno z licznymi dołkami i małymi rynienkami. Miejsce to ulubiły sobie mniejsze pstrągi, a i o miarowe nie jest tu trudno. Schodząc w dół woda nieco się uspokaja, a środkiem rysuje się piękna rynna, wprawdzie złowiłem tam kilka pstrążków jednak z tego co ostatnio widziałem jest to królestwo lipienia. Odkąd łowię na sanie dwa razy widziałem jak woda gotuje się od lipieniowych wyjść. Raz do pup i teraz sam nie wiem do czego bo nad wodą niewiele latało, a nią samą płynęło niewiele ale za to bardzo różnych smakołyków. Kolega wprawdzie wyciągnął muchówkę jednak w jego pudełkach nie było niczego co ryby chciały by zjeść. Ale nie o lipieniach miałem pisać, a o pstrągach. Schodząc nieco niżej znów na samej końcówce zakrętu bliżej prawego brzegu są dwie dość spore rynny, gdzie uciąg, nawet przy niskim stanie wody, jest dość duży. Miejsce to jest nie tylko świetne na pstrągi ale może przede wszystkim na lipienia, które zamieszkują głębokie rynny. Tych pierwszych szukam zazwyczaj za głazami i w mniejszych rynienkach.
Zmiany w opisie zakrętu pokazują, że rzeka nie tylko ta nizinna z łachami, przykosami i oberwanymi burtami może się zmieniać ale i ta górska niby z twardym kamienistym dnem również może poddawać się żywiołowi.
Kiedy zejdziemy kilkaset metrów niżej nad wodą przechodzą druty wysokiego napięcia. A jak już tu dotrę, to zazwyczaj obławiam wodę z brzegu, czasem brodząc – oczywiście o ile jej poziom na to pozwalał. Woda jest tu dość głęboka ale niezbyt szybka więc brodzić można bez problemu. Nigdy tu nie przechodziłem na drugą stronę bo jest tu zbyt głęboko. Może w niektórych miejscach jest to możliwe, ja nie próbowałem, a i nie miałem po co, bo prawy brzeg był dla mnie wystarczający. Miejsce to wybierałem zazwyczaj w zimę i wczesną wiosną lub przy podniesionej wodzie – bo da się tu w miarę wygodnie, łowić z brzegu. Im zimniej tym częściej tu bywam bo i pstrągi po tarle i zimie wolą spokojniejszą wodę.
Pod Drutami zaliczyłem moją pierwszą i najgorszą kąpiel. Dobrych parę lat temu w dość mroźny dzień. Było wtedy około 5 stopni mrozu, łowiłem poniżej drutów, wszedłem do wody ale ryby wybrały wtedy przybrzeżne burty i stały blisko brzegu, a ten, w tym miejscu jest dość wysoki. Chciałem więc wspiąć się na niego i obławiać wodę przy samej – w wielu miejscach podmytej – burcie. Przy wychodzeniu z wody złapałem się sporej gałęzi – gruba była, sprawdziłem czy czasem nie uschnięta, kilka szarpnięć i nic. Złapałem się oburącz i podciągnąłem się na niej, wtedy nagle usłyszałem trzask zmrożonego drewna i jak długi runąłem na plecy do wody. Po krótkiej kąpieli wydostałem się na brzeg i czułem jak momentalnie zamarzam. Chwila bez ruchu i sztywniały mi neopreny i reszta ubrania. Szybkim tempem dotarłem do samochodu i rozebrałem się do samych majtek. Tam chwilę się ogrzałem, i założyłem co miałem. Niestety nie miałem zapasowych spodni. Wraz z kolegami ruszyłem do Leska w poszukiwaniu jakiegoś sklepu, gdzie mógłbym kupić cokolwiek do ubrania, niestety była to niedziela i wszystko było pozamykane. Koledzy chcieli jeszcze łowić, a ja nie chciałem psuć im wyprawy. Ruszyliśmy na inną miejscówkę do Łukawicy – o niej też napiszę. Po drodze zobaczyłem miejscowego, który aparycją przypominał mnie. Grzecznie, wyjaśniając co się stało, zapytałem czy nie odsprzeda mi spodni, a ten był tak dobry, że zaprosił mnie do domu, wyszukał jedną znoszoną parę i mi ją podarował. Na miejscówce w Łukawicy napotkaliśmy grupę wędkarzy z Brzozowa, którzy palili ognisko, rozgrzałem się przy ogniu i dalej łowiłem, już nie brodząc, a szukając wysokiego śniegu – bo stojąc w takim było mi cieplej w nogi. Oczywiście cały czas trzymałem się blisko ogniska. W miejscu, w którym wszyscy wchodzili do wody złowiłem pięć pstrągów, wyżej i niżej jeszcze po kilka. Co ciekawe łowiąc z brzegu złowiłem najwięcej i to największych ryb, ze wszystkich ogniskowych kompanów.
Wróćmy do miejsca początku tej historii czyli tytułowych Drutów. Miejsce to przez kilka zim z rzędu było moim ulubionym. Łowiłem tam sporo ładnych pstrągów. Woda od samego zakrętu do kolejnego łuku jest prawie identyczna, a im niżej tym szybsza i płytsza. Dno tego odcinak to spore głazy, sporo dołków, z nielicznymi wypłyceniami, jest też wyspa. Najlepsze wyniki miałem zazwyczaj kiedy byłem tam sam, i ostrożnie po cichu łowiłem bez wchodzenia do wody. Ryby lubią stać tam przy samym brzegu. Niestety moi kompani wypraw nie lubią tego miejsca, a sam, ze względów ekonomiczny na ryby się nie wybieram, więc ostatnimi czasy jest ono zaniedbane. Trochę też z lenistwa bo jednak tek kilkaset metrów często w głębokim śniegu trzeba pokonać. Kiedy się ociepli ryby przenoszą się na bardziej bystrą wodę, a za nimi ja. Mało kiedy zaglądam tu w lecie ale jak już tu dotarłem to bez większych efektów. Może dlatego, że ciepłych porach roku łowisko to odwiedzałem zazwyczaj jak gdzie indziej nic nie brało, może gdybym odwiedził to miejsce w czasie kiedy na innych miejscówkach miałem dobre wyniki, to i tu sytuacja wyglądała by zgoła inaczej.
DOMKI
Kolejne miejsce gdzie często łowię to tytułowe Domki. Do tego miejsca prowadzi nas opisana na samym początku droga. Samochód możemy zostawić na jej końcu, a jeszcze lepiej cofnąć się jakieś czterysta metrów do zakrętu. Tuż przed nim po prawej stronie rośnie spore drzewo, a przy nim bez problemu zaparkujemy. Sporo miejsca na zostawienie samochodu jest tuż przed samym zakrętem po lewej stronie. Aby dotrzeć do wody należy iść drogą w lewo pomiędzy domami. Brzeg w tym miejscu zawsze jest zadbany, można więc wybrać się tu na rodzinny piknik. Sama woda, nawet w środku lata, nie jest za ciepła i w niektórych miejscach może być niebezpieczna zwłaszcza dla małych dzieci. Mamy tu sporo fajnych miejscówek i wszystkie je warto obłowić, jedyny problem to czas bo jednego dnia może się to nie udać. Zacznijmy od zakrętu, a właściwie tuż powyżej niego. Choć na mapach nie widać tego zakrętu, a jedynie niewielki łuk, to będąc nad wodą wyraźnie go zobaczymy. Jest tu kilka bystrzyn, kilka głazów i raczej niezbyt głęboko. Brodzić tu można bez problemu, jednak im dalej od brzegu tym głębiej, a nurt jest na tyle silny by uniemożliwić nam przejście na drugą stronę. Miejsce to wybieram jak już zrobi się cieplej. Schodząc niżej woda się pozornie uspokaja. Bez problemu wejdziemy kilkanaście metrów w wodę, a potem z każdym krokiem coraz trudniej utrzymać równowagę. Przy niskiej wodzie nie ma tego problemu i nawet w niektórych miejscach można przejść na drugą stronę. Złowiłem tu sporo pstrągów ale nigdy żadnego okazu.
Pewna sytuacja jaką tu zastałem wprawiła mnie w osłupienie. Łowiłem sobie mniej więcej na wprost drogi prowadzącej do rzeki. Nieco wyżej mnie na brzeg przyszło dwóch młodych chłopaków. Jeden wyciągnął wędkę wyglądającą dość topornie, do tego założył obrotówkę na szczupaki. Zarzucił dwa razy poza środek rzeki, wyciągnął pstrąga na sześćdziesiąt centymetrów jakby miał dwadzieścia, schował rybę do torby i poszli. Jakby przyszli do sklepu i kupili tego pstrąga. To ja się męczę, żyłka szesnastka, woblwerki, gumki i co jakieś maluchy, czasem coś większego, a tu przychodzi jakiś miejscowy raz dwa i rybsko na dodatek bez emocji jakby takie ryby łowił co chwilę. Ot miał gość szczęście pomyślałem, a tu po jakimś czasie znów widzę jakiegoś młodego chłopaka, może nawet tego samego, znów z toporną wędką i wielką obrotówką. Na domiar wszystkiego znów kila rzutów poza środek rzeki i ponownie ponad pięćdziesięciocentymetrowy pstrąg. Niestety nie było mi dane złowienie takiej ryby tutaj. Raz nawet zabrałem ze sobą wielką obrotówkę ale urwałem ją w pierwszym rzucie. Mam nadzieję, że i na mnie czeka tam sześćdziesiątak.
Nieco niżej od zejścia nad wodę przy brzegu mamy ładną głęboką rynnę z kilkoma wielkimi głazami, a za nimi kolejne dołki. Tutaj najlepiej łowić z brzegu. Kiedyś udało mi się dotrzeć na te głazy. Musiałem przejść na środek rzeki kilkadziesiąt metrów niżej, a potem idąc w górę dotarłem do tego miejsca. Ledwo zacząłem łowić a przyjechała Straż Rybacka z kontrolą. Do brzegu miałem może ze dwadzieścia metrów jeden ze strażników podszedł i wołał mnie abym przyszedł do niego wylegitymować się. Tłumaczyłem mu, że nie jest to takie proste, że chwilę mi zajęło zanim tu dotarłem, i że za jakąś godzinę zejdę na brzeg to się wylegitymuję. Ten jednak był uparty, poszedł do samochodu ubrał spodniobuty i chciał do mnie dojść. Oczywiście to mu się nie udało bo dzieliła nas spora dziura ale złośliwie tak się zachowywał, że wypłoszył wszystkie ryby z tej rynny. Oj miałem ochotę go podtopić. Nie miało też sensu abym tam został. Potem jeszcze kilka razy wszedłem na te głazy ale jak ryby nie brały z brzegu to i z głazów również nie. Teraz już nie tracę czasu na przechodzenie tam, a jedynie obławiam tą rynnę z brzegu.
Im niżej tym woda coraz bardziej się wypłyca. W tym miejscu nawet bez problemu można przedostać się na drugą stronę – oczywiście jak woda nie jest zbyt wysoka. Kiedyś na wiosnę przy niskim stanie pokusiłem się aby sprawdzić gdzie te wielkie pstrągi się chowają. Strasznie się rozczarowałem bo woda przy lewym brzegu okazała się niezbyt głęboka – owszem to głaz, to dołek ale zdecydowanie najgłębiej jest na środku rzeki. Widocznie duże pstrągi lubią brać na płytkiej wodzie ale są na tyle ostrożne, że trzeba na nie polować z daleka.
Wiadomo, żeby dobrze połowić trzeba spasować się z przynętą. Jednego razu właśnie tutaj spotkało mnie takie szczęście – złożyłem zieloną żabę i łowiłem tu pstrąga za pstrągiem, miałem ich może ze czterdzieści. Wędkarzy było tam wtedy wielu ale prócz mnie i jednego muszkarza nikt nie łowił. Ja stałem na płyciznach, a muszkarz obławiał nimfą lewy brzeg. Nigdy więcej na tej płytkiej płani nie miałem tyle brań, a i zazwyczaj mało kiedy się tu zatrzymuję bo zaraz za nią jest koleje świetne miejsce. Idąc dalej w dół dochodzimy do bardzo ciekawej wyspy.
WYSPA
Właściwie to kilka może kilkanaście wysepek, które ciągną się do samego mostu w Postołowie. Lubię tu łowić wiosną, i nie tylko ze względu na ryby ale również ze względu na inne atrakcje. Kiedy przedzierałem się przez te zarośnięte miejsca nie raz trafiłem na gniazdo dzikich kaczek, a to jakiś bóbr nie zważając na mnie zbierał gałązki. Napotkałem tam kilka ciekawych grzybów, których nigdy wcześniej nie widziałem Naprawdę warto wziąć tam ze sobą aparat.
Kilka razy łowiłem z wyspy od prawego brzegu i na przecinających wyspę potokach. Miałem tam sporo brań drobnicy ale nigdy nie złowiłem tam wymiarowej ryby. Za to wyspa od strony głównego nurtu, a właściwie pierwsze sto, może stopięćdziesiąt metrów bywało istnym eldorado. Choć woda nie jest tam zbyt wysoka, przy niskim stanie wręcz nie ma tam czego szukać, to już przy średnim i wyższym jest tam idealnie, a w dołku do kolana może chować się piękny kropek. Był rok, że nigdzie indziej nie łowiłem. Pamiętam jedną z moich wypraw – ze znajomymi przeszliśmy po płyciźnie na wyspę i zajęliśmy na jej brzegu kolejno miejsca, ja najwyżej. Moi kompani mieli już po kilka brań, a ja nic. Miałem wtedy fazę na robienie własnych woblerów. Założyłem więc mój eksperymentalny wielołamaniec, składający się z ośmiu segmentów około piętnastocentymetrowy wobler. Wyśmiewany przez wszystkich wobler dość specyficznie pracował. Kolega stojący niżej zawołał abym rzucił go jemu pod nogi bo chciał zobaczyć jak zachowuje się w wodzie. Tak też zrobiłem i zarzuciłem go tuż przed nim ale on nie zdążył się mu przyjrzeć bo spod burty pod jego nogami wypłynął piękny czterdziestak i zapiął się na moim wynalazku. Złowiłem wtedy kilka ładnych ryb i w końcu go urwałem. To zdarzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto obławiać brzegowe burty, a nie tylko śródrzeczne przelewy.
Im schodzi się niżej tym woda wydaje się mniej ciekawa. Są tam wypłycenia, które przy niskiej wodzie zamieniają się w wysepki. Nie zaglądam tam zbyt często bo woda ta nie przypadła mi do gustu, a może po prostu kiedy mam zamiar tam dojść to już wcześniej nałowię się do syta. Pamiętam jak kilka dobrych lat temu do mojego znajomego Darka – producenta woblerów, przyjechał dziennikarz z jednego z popularnych czasopism (imienia i nazwy gazety nie podam bo nie wiem czy by sobie życzył). Wybrali się na San by połowić, a przy okazji by zebrać materiał do artykułu. Niestety trafili strasznie pechowo tego dnia nic nie brało. Byli już w kilku miejscach i dotarli w końcu do wyspy. Tu również nie mieli kontaktu z rybą. Dziennikarz ten w końcu powiedział Darkowi aby ten zaprowadził go w miejsce gdzie nigdy by nie łowił, gdzie według niego nie ma ryb. Ten dużo nie myślał i zaprowadził go kilkadziesiąt metrów niżej gdzie wody było ledwie nieco wyżej kostek, a dno pokrywał drobny kamień. Jeszcze tego dnia złowili po kilkanaście ryb. Moim zdaniem zadziałało tak zwane szczęście frajera. Dość często spotykane zjawisko na wędkarskich zawodach. Stare wygi znają miejscówki, mają sprawdzone przynęty i nic nie łowią, a przychodzi młody nie wie gdzie łowić, nie wie na co i wygrywa turę. Często na Sanie tak bywa, że w bankowych miejscach nie ma brań, a w innych ryby biorą rewelacyjnie. Dlatego warto czasem zapuścić się w stronę mostu obławiając po drodze wyglądające na mało ciekawe miejsca. Właściwie na opisywanym prze zemnie kawałku rzeki od ujścia Hoczewki do Sobienia nie ma miejsc gdzie nie można złowić pstrąga.
ZAKRĘT I POD DRUTAMI
Zacznę od najwyżej położonych: Zakręt i Pod drutami. Jak tam dotrzeć? Jak już dojechaliśmy do wcześniej opisywanego końca drogi, to albo możemy pozostawić gdzieś auto na poboczu, albo jak warunki gruntowe pozwalają możemy pojechać najdalej jak się da. Pisać o tym ostatnim odcinku droga będzie przesadzone bo poza traktorami i terenówkami to mało kto się tam zapuszcza samochodem. W zimie kiedy ziemia zamarznie, a śniegu nie ma zbyt wiele albo w lecie kiedy ziemia wyschnie można się pokusić o dalszą jazdę. Niestety takie wymarzone warunki wprawdzie się zdarzają ale niezbyt często. Kiedy jednak mam taką możliwość to jadę jak najdalej, a jak nie da się dojechać i trzeba zatrzymać się na końcu normalnej drogi i na piechotę iść w górę, to rzadko kiedy udaję się na sam zakręt, bo jest tam ponad kilometr. Wtedy najczęściej wybieram miejsce pod drutami wysokiego napięcia, gdzie do przejścia mam około pięćset metrów.
O samym zakręcie z własnego doświadczenia nie wiele mogę napisać bo łowię tam sporadycznie nie dość regularnie by znać to miejsce jak inne. Woda na samym zakręcie po jego zewnętrznej jest dość głęboka, a po wewnętrznej zamulona płycizna. Ponoć łowiono tam spore pstrągi i głowacice. Ja nie pamiętam czy kiedykolwiek coś tam złapałem, pewnie nie, a jak już to nic co by utkwiło w mojej pamięci. Taki obraz tej miejscówki miałem do wczoraj. Ostatnimi czasy odwiedziłem ten odcinek kilka razy i moim oczom ukazał się inny obraz tej wody. Nie wiem, czy woda zabrała piach i odsłoniła wspaniałą miejscówkę. a może wcześniej nie dość dokładnie ją spenetrowałem. Może przy większej wodzie nie widać tego co ukazuje się przy niskiej.
Na samym zakręcie mamy "poorane" dno z licznymi dołkami i małymi rynienkami. Miejsce to ulubiły sobie mniejsze pstrągi, a i o miarowe nie jest tu trudno. Schodząc w dół woda nieco się uspokaja, a środkiem rysuje się piękna rynna, wprawdzie złowiłem tam kilka pstrążków jednak z tego co ostatnio widziałem jest to królestwo lipienia. Odkąd łowię na sanie dwa razy widziałem jak woda gotuje się od lipieniowych wyjść. Raz do pup i teraz sam nie wiem do czego bo nad wodą niewiele latało, a nią samą płynęło niewiele ale za to bardzo różnych smakołyków. Kolega wprawdzie wyciągnął muchówkę jednak w jego pudełkach nie było niczego co ryby chciały by zjeść. Ale nie o lipieniach miałem pisać, a o pstrągach. Schodząc nieco niżej znów na samej końcówce zakrętu bliżej prawego brzegu są dwie dość spore rynny, gdzie uciąg, nawet przy niskim stanie wody, jest dość duży. Miejsce to jest nie tylko świetne na pstrągi ale może przede wszystkim na lipienia, które zamieszkują głębokie rynny. Tych pierwszych szukam zazwyczaj za głazami i w mniejszych rynienkach.
Zmiany w opisie zakrętu pokazują, że rzeka nie tylko ta nizinna z łachami, przykosami i oberwanymi burtami może się zmieniać ale i ta górska niby z twardym kamienistym dnem również może poddawać się żywiołowi.
Kiedy zejdziemy kilkaset metrów niżej nad wodą przechodzą druty wysokiego napięcia. A jak już tu dotrę, to zazwyczaj obławiam wodę z brzegu, czasem brodząc – oczywiście o ile jej poziom na to pozwalał. Woda jest tu dość głęboka ale niezbyt szybka więc brodzić można bez problemu. Nigdy tu nie przechodziłem na drugą stronę bo jest tu zbyt głęboko. Może w niektórych miejscach jest to możliwe, ja nie próbowałem, a i nie miałem po co, bo prawy brzeg był dla mnie wystarczający. Miejsce to wybierałem zazwyczaj w zimę i wczesną wiosną lub przy podniesionej wodzie – bo da się tu w miarę wygodnie, łowić z brzegu. Im zimniej tym częściej tu bywam bo i pstrągi po tarle i zimie wolą spokojniejszą wodę.
Pod Drutami zaliczyłem moją pierwszą i najgorszą kąpiel. Dobrych parę lat temu w dość mroźny dzień. Było wtedy około 5 stopni mrozu, łowiłem poniżej drutów, wszedłem do wody ale ryby wybrały wtedy przybrzeżne burty i stały blisko brzegu, a ten, w tym miejscu jest dość wysoki. Chciałem więc wspiąć się na niego i obławiać wodę przy samej – w wielu miejscach podmytej – burcie. Przy wychodzeniu z wody złapałem się sporej gałęzi – gruba była, sprawdziłem czy czasem nie uschnięta, kilka szarpnięć i nic. Złapałem się oburącz i podciągnąłem się na niej, wtedy nagle usłyszałem trzask zmrożonego drewna i jak długi runąłem na plecy do wody. Po krótkiej kąpieli wydostałem się na brzeg i czułem jak momentalnie zamarzam. Chwila bez ruchu i sztywniały mi neopreny i reszta ubrania. Szybkim tempem dotarłem do samochodu i rozebrałem się do samych majtek. Tam chwilę się ogrzałem, i założyłem co miałem. Niestety nie miałem zapasowych spodni. Wraz z kolegami ruszyłem do Leska w poszukiwaniu jakiegoś sklepu, gdzie mógłbym kupić cokolwiek do ubrania, niestety była to niedziela i wszystko było pozamykane. Koledzy chcieli jeszcze łowić, a ja nie chciałem psuć im wyprawy. Ruszyliśmy na inną miejscówkę do Łukawicy – o niej też napiszę. Po drodze zobaczyłem miejscowego, który aparycją przypominał mnie. Grzecznie, wyjaśniając co się stało, zapytałem czy nie odsprzeda mi spodni, a ten był tak dobry, że zaprosił mnie do domu, wyszukał jedną znoszoną parę i mi ją podarował. Na miejscówce w Łukawicy napotkaliśmy grupę wędkarzy z Brzozowa, którzy palili ognisko, rozgrzałem się przy ogniu i dalej łowiłem, już nie brodząc, a szukając wysokiego śniegu – bo stojąc w takim było mi cieplej w nogi. Oczywiście cały czas trzymałem się blisko ogniska. W miejscu, w którym wszyscy wchodzili do wody złowiłem pięć pstrągów, wyżej i niżej jeszcze po kilka. Co ciekawe łowiąc z brzegu złowiłem najwięcej i to największych ryb, ze wszystkich ogniskowych kompanów.
Wróćmy do miejsca początku tej historii czyli tytułowych Drutów. Miejsce to przez kilka zim z rzędu było moim ulubionym. Łowiłem tam sporo ładnych pstrągów. Woda od samego zakrętu do kolejnego łuku jest prawie identyczna, a im niżej tym szybsza i płytsza. Dno tego odcinak to spore głazy, sporo dołków, z nielicznymi wypłyceniami, jest też wyspa. Najlepsze wyniki miałem zazwyczaj kiedy byłem tam sam, i ostrożnie po cichu łowiłem bez wchodzenia do wody. Ryby lubią stać tam przy samym brzegu. Niestety moi kompani wypraw nie lubią tego miejsca, a sam, ze względów ekonomiczny na ryby się nie wybieram, więc ostatnimi czasy jest ono zaniedbane. Trochę też z lenistwa bo jednak tek kilkaset metrów często w głębokim śniegu trzeba pokonać. Kiedy się ociepli ryby przenoszą się na bardziej bystrą wodę, a za nimi ja. Mało kiedy zaglądam tu w lecie ale jak już tu dotarłem to bez większych efektów. Może dlatego, że ciepłych porach roku łowisko to odwiedzałem zazwyczaj jak gdzie indziej nic nie brało, może gdybym odwiedził to miejsce w czasie kiedy na innych miejscówkach miałem dobre wyniki, to i tu sytuacja wyglądała by zgoła inaczej.
DOMKI
Kolejne miejsce gdzie często łowię to tytułowe Domki. Do tego miejsca prowadzi nas opisana na samym początku droga. Samochód możemy zostawić na jej końcu, a jeszcze lepiej cofnąć się jakieś czterysta metrów do zakrętu. Tuż przed nim po prawej stronie rośnie spore drzewo, a przy nim bez problemu zaparkujemy. Sporo miejsca na zostawienie samochodu jest tuż przed samym zakrętem po lewej stronie. Aby dotrzeć do wody należy iść drogą w lewo pomiędzy domami. Brzeg w tym miejscu zawsze jest zadbany, można więc wybrać się tu na rodzinny piknik. Sama woda, nawet w środku lata, nie jest za ciepła i w niektórych miejscach może być niebezpieczna zwłaszcza dla małych dzieci. Mamy tu sporo fajnych miejscówek i wszystkie je warto obłowić, jedyny problem to czas bo jednego dnia może się to nie udać. Zacznijmy od zakrętu, a właściwie tuż powyżej niego. Choć na mapach nie widać tego zakrętu, a jedynie niewielki łuk, to będąc nad wodą wyraźnie go zobaczymy. Jest tu kilka bystrzyn, kilka głazów i raczej niezbyt głęboko. Brodzić tu można bez problemu, jednak im dalej od brzegu tym głębiej, a nurt jest na tyle silny by uniemożliwić nam przejście na drugą stronę. Miejsce to wybieram jak już zrobi się cieplej. Schodząc niżej woda się pozornie uspokaja. Bez problemu wejdziemy kilkanaście metrów w wodę, a potem z każdym krokiem coraz trudniej utrzymać równowagę. Przy niskiej wodzie nie ma tego problemu i nawet w niektórych miejscach można przejść na drugą stronę. Złowiłem tu sporo pstrągów ale nigdy żadnego okazu.
Pewna sytuacja jaką tu zastałem wprawiła mnie w osłupienie. Łowiłem sobie mniej więcej na wprost drogi prowadzącej do rzeki. Nieco wyżej mnie na brzeg przyszło dwóch młodych chłopaków. Jeden wyciągnął wędkę wyglądającą dość topornie, do tego założył obrotówkę na szczupaki. Zarzucił dwa razy poza środek rzeki, wyciągnął pstrąga na sześćdziesiąt centymetrów jakby miał dwadzieścia, schował rybę do torby i poszli. Jakby przyszli do sklepu i kupili tego pstrąga. To ja się męczę, żyłka szesnastka, woblwerki, gumki i co jakieś maluchy, czasem coś większego, a tu przychodzi jakiś miejscowy raz dwa i rybsko na dodatek bez emocji jakby takie ryby łowił co chwilę. Ot miał gość szczęście pomyślałem, a tu po jakimś czasie znów widzę jakiegoś młodego chłopaka, może nawet tego samego, znów z toporną wędką i wielką obrotówką. Na domiar wszystkiego znów kila rzutów poza środek rzeki i ponownie ponad pięćdziesięciocentymetrowy pstrąg. Niestety nie było mi dane złowienie takiej ryby tutaj. Raz nawet zabrałem ze sobą wielką obrotówkę ale urwałem ją w pierwszym rzucie. Mam nadzieję, że i na mnie czeka tam sześćdziesiątak.
Nieco niżej od zejścia nad wodę przy brzegu mamy ładną głęboką rynnę z kilkoma wielkimi głazami, a za nimi kolejne dołki. Tutaj najlepiej łowić z brzegu. Kiedyś udało mi się dotrzeć na te głazy. Musiałem przejść na środek rzeki kilkadziesiąt metrów niżej, a potem idąc w górę dotarłem do tego miejsca. Ledwo zacząłem łowić a przyjechała Straż Rybacka z kontrolą. Do brzegu miałem może ze dwadzieścia metrów jeden ze strażników podszedł i wołał mnie abym przyszedł do niego wylegitymować się. Tłumaczyłem mu, że nie jest to takie proste, że chwilę mi zajęło zanim tu dotarłem, i że za jakąś godzinę zejdę na brzeg to się wylegitymuję. Ten jednak był uparty, poszedł do samochodu ubrał spodniobuty i chciał do mnie dojść. Oczywiście to mu się nie udało bo dzieliła nas spora dziura ale złośliwie tak się zachowywał, że wypłoszył wszystkie ryby z tej rynny. Oj miałem ochotę go podtopić. Nie miało też sensu abym tam został. Potem jeszcze kilka razy wszedłem na te głazy ale jak ryby nie brały z brzegu to i z głazów również nie. Teraz już nie tracę czasu na przechodzenie tam, a jedynie obławiam tą rynnę z brzegu.
Im niżej tym woda coraz bardziej się wypłyca. W tym miejscu nawet bez problemu można przedostać się na drugą stronę – oczywiście jak woda nie jest zbyt wysoka. Kiedyś na wiosnę przy niskim stanie pokusiłem się aby sprawdzić gdzie te wielkie pstrągi się chowają. Strasznie się rozczarowałem bo woda przy lewym brzegu okazała się niezbyt głęboka – owszem to głaz, to dołek ale zdecydowanie najgłębiej jest na środku rzeki. Widocznie duże pstrągi lubią brać na płytkiej wodzie ale są na tyle ostrożne, że trzeba na nie polować z daleka.
Wiadomo, żeby dobrze połowić trzeba spasować się z przynętą. Jednego razu właśnie tutaj spotkało mnie takie szczęście – złożyłem zieloną żabę i łowiłem tu pstrąga za pstrągiem, miałem ich może ze czterdzieści. Wędkarzy było tam wtedy wielu ale prócz mnie i jednego muszkarza nikt nie łowił. Ja stałem na płyciznach, a muszkarz obławiał nimfą lewy brzeg. Nigdy więcej na tej płytkiej płani nie miałem tyle brań, a i zazwyczaj mało kiedy się tu zatrzymuję bo zaraz za nią jest koleje świetne miejsce. Idąc dalej w dół dochodzimy do bardzo ciekawej wyspy.
WYSPA
Właściwie to kilka może kilkanaście wysepek, które ciągną się do samego mostu w Postołowie. Lubię tu łowić wiosną, i nie tylko ze względu na ryby ale również ze względu na inne atrakcje. Kiedy przedzierałem się przez te zarośnięte miejsca nie raz trafiłem na gniazdo dzikich kaczek, a to jakiś bóbr nie zważając na mnie zbierał gałązki. Napotkałem tam kilka ciekawych grzybów, których nigdy wcześniej nie widziałem Naprawdę warto wziąć tam ze sobą aparat.
Kilka razy łowiłem z wyspy od prawego brzegu i na przecinających wyspę potokach. Miałem tam sporo brań drobnicy ale nigdy nie złowiłem tam wymiarowej ryby. Za to wyspa od strony głównego nurtu, a właściwie pierwsze sto, może stopięćdziesiąt metrów bywało istnym eldorado. Choć woda nie jest tam zbyt wysoka, przy niskim stanie wręcz nie ma tam czego szukać, to już przy średnim i wyższym jest tam idealnie, a w dołku do kolana może chować się piękny kropek. Był rok, że nigdzie indziej nie łowiłem. Pamiętam jedną z moich wypraw – ze znajomymi przeszliśmy po płyciźnie na wyspę i zajęliśmy na jej brzegu kolejno miejsca, ja najwyżej. Moi kompani mieli już po kilka brań, a ja nic. Miałem wtedy fazę na robienie własnych woblerów. Założyłem więc mój eksperymentalny wielołamaniec, składający się z ośmiu segmentów około piętnastocentymetrowy wobler. Wyśmiewany przez wszystkich wobler dość specyficznie pracował. Kolega stojący niżej zawołał abym rzucił go jemu pod nogi bo chciał zobaczyć jak zachowuje się w wodzie. Tak też zrobiłem i zarzuciłem go tuż przed nim ale on nie zdążył się mu przyjrzeć bo spod burty pod jego nogami wypłynął piękny czterdziestak i zapiął się na moim wynalazku. Złowiłem wtedy kilka ładnych ryb i w końcu go urwałem. To zdarzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto obławiać brzegowe burty, a nie tylko śródrzeczne przelewy.
Im schodzi się niżej tym woda wydaje się mniej ciekawa. Są tam wypłycenia, które przy niskiej wodzie zamieniają się w wysepki. Nie zaglądam tam zbyt często bo woda ta nie przypadła mi do gustu, a może po prostu kiedy mam zamiar tam dojść to już wcześniej nałowię się do syta. Pamiętam jak kilka dobrych lat temu do mojego znajomego Darka – producenta woblerów, przyjechał dziennikarz z jednego z popularnych czasopism (imienia i nazwy gazety nie podam bo nie wiem czy by sobie życzył). Wybrali się na San by połowić, a przy okazji by zebrać materiał do artykułu. Niestety trafili strasznie pechowo tego dnia nic nie brało. Byli już w kilku miejscach i dotarli w końcu do wyspy. Tu również nie mieli kontaktu z rybą. Dziennikarz ten w końcu powiedział Darkowi aby ten zaprowadził go w miejsce gdzie nigdy by nie łowił, gdzie według niego nie ma ryb. Ten dużo nie myślał i zaprowadził go kilkadziesiąt metrów niżej gdzie wody było ledwie nieco wyżej kostek, a dno pokrywał drobny kamień. Jeszcze tego dnia złowili po kilkanaście ryb. Moim zdaniem zadziałało tak zwane szczęście frajera. Dość często spotykane zjawisko na wędkarskich zawodach. Stare wygi znają miejscówki, mają sprawdzone przynęty i nic nie łowią, a przychodzi młody nie wie gdzie łowić, nie wie na co i wygrywa turę. Często na Sanie tak bywa, że w bankowych miejscach nie ma brań, a w innych ryby biorą rewelacyjnie. Dlatego warto czasem zapuścić się w stronę mostu obławiając po drodze wyglądające na mało ciekawe miejsca. Właściwie na opisywanym prze zemnie kawałku rzeki od ujścia Hoczewki do Sobienia nie ma miejsc gdzie nie można złowić pstrąga.
poniedziałek, 15 kwietnia 2013
Górny pstrągowy San – Postołów Płyty
Wszystkie nazwy jakich tu używam nie są topograficznie, historycznie, czy w inny sposób związane z miejscem. Ot tam łowiliśmy koło domów, więc nazwa Domki, a teraz Płyty, bo w wodzie na dnie zalegają betonowe płyty, które kiedyś służyły do przeprawiania się przez rzekę. Do tej przeprawy prowadzi – kiedyś asfaltowa – droga, teraz nazwał bym ją dziurawa, bo więcej w niej dziur niż asfaltu. I znów podobna sytuacja jak przy miejscówce Domki, piszę Postołów, a faktycznie jest to chyba jeszcze Lesko, w każdym bądź razie na granicy Leska i Postołowa.
Do miejsca tego dotrzemy jadąc od Postołowa w stronę Leska. Po przejechaniu kilkuset metrów za mostem, tuż przed samym zakrętem skręcamy ostro w lewo. Następnie należy jechać drogą do samego końca, aż skończy się domniemany asfalt, potem mamy lekko z górki, a raczej pewnie wału. I dalej za drogą aż do samych płyt. Kiedy już dojedziemy do rzeki będziemy mieli sporo miejsca na pozostawienie samochodu, a nawet na rozbicie dwóch namiotów. Niestety pewnie za sprawą co niektórych właścicieli terenówek, ostatni kawałek drogi jest z dość sporymi koleinami i dołkami, a do tego jak dysponujemy nisko zawieszonym pojazdem, to radzę uważać bo można przytrzeć podwozie, zwłaszcza jak jest mokro. Na szczęście wprawny kierowca balansujący po grzbietach kolein poradzi sobie bez problemu. Kiedy już dojedziemy na miejsce, to po prawej mamy domki, a dzięki ich właścicielom trawa na sporym odcinku jest ładnie wykoszona. Jeżeli chcemy więc prócz łowienia urządzić sobie piknik to będzie to jedno z lepszych miejsc. Nie wiem do kogo należy ta ziemia. Jest tam prowizoryczne ogrodzenia ale nie do samej wody. Wielokrotnie tam łowiłem, przemieszczałem się tym wykoszonym brzegiem ale nigdy żaden z bywalców tych domków mnie nie przeganiał. Nawet kilka razy w lecie wybrałem się tam z rodziną na piknik – wtedy oczywiście grzecznie zapytałem czy nie będzie to przeszkadzać jak się rozłożymy przy brzegu. Wprawdzie dostęp do wody zapewnia ustawa ale po co się narażać na niepotrzebne kłótnie. Jeszcze na jedno muszę zwrócić uwagę. San zawsze jest zimny, nawet latem woda nie jest zbyt przyjazna do kąpieli, dlatego im niżej tym jest większa szansa na to, że gdzieś znajdziemy jakieś ciepłe miejsce. I właśnie tuż przy zejściu do wody mamy takie, płytkie ale w miarę nagrzewające się. Choć raczej dla maluchów kilkuletnich niż dla dorosłych, bo wody tam jest niewiele wyżej kolan. Jak ma ktoś zamiar zabrać nad wodę małe dzieci i żonę, to te będą miały gdzie się popluskać, a nasza ukochana gdzie poleżeć i się poopalać. Wy z pewnością możecie popróbować łowić ryby – choć letnie popołudniowe słońce temu nie sprzyja, ale już im bliżej wieczora tym lepiej.
Co do samej wody to jak na całym sanie zawsze jest coś ciekawego. Nieco wyżej mamy inną miejscówkę Pod Mostem. Możemy albo z płyt pokonać około pięćset metrów albo jadąc z Postołowa na Lesko tuż przed samym mostem skręcimy w prawo, a potem za drogą mocny nawrót i jesteśmy przy wodzie. Lewy brzeg pod samym mostem odwiedzam dość rzadko. Wolę więc dojechać do płyt i udać się nieco w górę. Od mostu do przelewu przez płyty, środkiem rzeki idzie rynna, którą bez problemu przejdziemy w spodniobutach. Rynnę tą zamieszkują głównie lipienie ale i pstrągi się tu trafiają. Przy lewym brzegu na tym odcinku wielokrotnie obserwowałem mocne, niczym boleniowe, uderzenia w wodę. Kilka razy przeszedłem na drugą stronę i próbowałem coś tam złowić. Jednak prócz niewielkich kleni i małych pstrągów nic konkretnego tam nie miałem. Co do tych walnięć to mam teorię: o boleniach na Sanie na tym odcinku nie słyszałem więc może są to głowatki, które uganiają się za drobnicą na płytkiej wodzie. Nie mam jednak żadnych dowodów by potwierdzić moją teorię.
Łowiąc od mostu do przelewu przez płyty zazwyczaj wybierałem środek rzeki i prawy brzeg. Idąc w górę tak gdzieś kilkadziesiąt metrów powyżej płyt wchodziłem prawie na środek rzeki, a właściwie ustawiam się kilka metrów przed rynną i obławiam wodę w koło, chyba że łowiłem na muchę lipienie, wtedy obławiałem tylko rynnę. Swego czasu uwielbiałem to miejsce odwiedzać z muchą. Po pracy siadałem w samochód, parkowałem przy płytach szedłem kilkadziesiąt metrów w górę dochodziłem do rynny, zakładałem imitację chrusta i czekałem, na wieczór, a na przełomie dnia i nocy zaczynała się zabawa – zważywszy, że zemnie żadem muszkarz to mimo to lipieni tutaj zawsze miałem sporo, a zanim one zaczęły brać trafiały mi się pstrągi ale już nie w samej rynnie, a raczej za kamieniami, w dołkach – jednym słowem w klasycznych pstrągowych kryjówkach. Aż wprowadzili na Sanie ograniczenia: od świtu do zachodu słońca, a według kalendarza słońce zachodzi sporo wcześniej niż zaczyna się zmierzch przestałem więc jeździć po pracy i prawie przestałem łowić na muchę. Ze spiningiem częściej schodziłem poniżej przelewu. Sam przelew z szybką wodą licznymi dołkami nie raz obdarzył mnie pstrągami, może nie były to jakieś spore sztuki ale zawsze to ryba na kiju.
Tuż poniżej przelewu przy prawym brzegu jest spory głaz, za którym woda podmyła brzeg. Kiedy tylko rzeka była podniesiona to na sto procent przy samym brzegu można było spodziewać się jakiegoś kropka. Najczęściej te przybrzeżne pstrągi pochodziły z zarybienia. Jeżeli tak było, a świeżo wpuszczonego pstrąga dość łatwo można rozpoznać choćby po ogonie lub słabym wybarwieniu, to wolałem zejść niżej do wyspy.
Kilkadziesiąt metrów poniżej płyt przy prawym brzegu znajduje się wyspa. Pomiędzy nią a brzegiem mamy fajne miejsce z wartką lubianą przez mniejsze pstrągi wodą. Za to Brzeg przy samej wyspie od strony wody zawsze był ciekawy i obdarzał mnie ładnymi pstrągami, czasem nawet tęczowymi, które to ponoć były uciekinierami z nadsanowych stawów. Pamiętam moje pierwsze łowienie w tym miejscu. Na wodzie było trzech muszkarzy, a ja obławiałem środek rzeki tuż poniżej przelewu. Dwóch z nich łowiło, a trzeci stał i palił papierosa za papierosem. Kiedy doszedłem mniej więcej do środka wyspy postanowiłem, że zbliżę się do niej i spróbuję przy niej. Dwaj muszkarze zeszli już sporo niżej, a ten jeden nadal stał już powyżej mnie i wyraźnie na coś czekał. Ja niczym słoń w składzie porcelany przemaszerowałem przez wszystkie dołki, które on pewnie chciał obłowić. Nie słyszałem go dobrze ale coś poprzeklinał na mnie i poszedł do brzegu. Jak się domyśliłem, czekał aż wszyscy pójdą by móc obłowić to miejsce, a dołki były dość fajne bo szedłem wodą do kolan, a tu za chwilę głębiej do pasa, znów ze dwa metry i kolejny dołek, lekko w prawo i następny. Jeszcze tego samego dnia po jakimś czasie wróciłem w to miejsce i złowiłem kilka pstrągów.
Przy wyspie lubię łowić kiedy woda jest lekko podniesiona. Nie pcham się wtedy do wody, a obławiam ją z wyspy, na którą nawet przy wyższej wodzie można dostać się bez problemu. Za to chodzenie już po samej wyspie jest dość kłopotliwe, bo straszne jest zarośnięta krzakami, a zawalone bobrowe nory stanowią przykre pułapki. Lubię też łowić tu jak woda jest lekko trącona. Ryby są wtedy mniej płochliwe i świetnie biorą na płyciznach.
Im niżej tym woda się pogłębia a na samej końcówce wyspy jest już dość spokojnie i głęboko. Kilka razy tam łowiłem jednak po jednej przygodzie mam traumę związaną z tą końcówką i teraz tam się nie zapuszczam. Pewnego wiosennego dnia obławiałem wyspę od wody schodząc co jakiś czas w dół. Wiem, że brodząc w rzece nie należ schodzić w dół, tylko w poprzek albo w górę, bo nurt wody może skutecznie utrudnić powrót. Mimo to wtedy zszedłem wraz z prądem, a wody miałem po pas. Łowiąc przegapiłem, że nagle elektrownia puściła drugą turbinę. i nawet nie wiem kiedy tej wody nagle miałem po same piersi. Kiedy już zorientowałem się co się dzieje chciałem zejść z wody. W dół miałem coraz głębiej, w prawo również i w lewo podobnie. Stałem na jakimś języku i mogłem wracać tylko pod prąd. Pierwszy metr poszedł lekko ale wody znów przybyło i miałem problem z utrzymaniem równowagi. Próbowałem stanąć bokiem, ale wtedy nie miałem jaz zrobić kroku. Przodem woda napierała na mnie niczym autobus. W pewnym momencie kiedy uniosłem nogę by zrobić krok do przodu woda porwała mi ją do tyłu. Na szczęście udało mi się utrzymać równowagę. Pamiętam, że przejście pierwszych dwóch metrów zajęło mi prawie godzinę. Ślimaki na brzegu siały się ze mnie mijając mnie w błyskawicznym tempie. Potem wcale nie było łatwiej. Każdy krok robiłem po milimetrze tak by prawie nie odrywać nogi od dna bo zaraz porywała ją woda i musiałem się cofać. Kiedy dotarłem na trochę płytszą wodą z emocji, ze zdenerwowania i pewnie ze strachu, a trochę za sprawą samego nurtu zamiast dojść do prawego brzegu, gdzie miałem raptem kilkanaście metrów przeszedłem na drugą stronę. Potem brzegiem poszedłem do mostu, przeszedłem przez niego na moją stronę i wróciłem do samochodu. Wszytko zajęło mi kilka godzin. Na szczęście nie żałuję tej miejscówki bo ciekawych miejsc na Sanie jest sporo.
Poniżej wyspy rzeka pogłębia się i woda się uspokaja. Jest tam kilka wypłyceń. Raz nawet doszedłem do zakrętu w Łukawicy od czasu do czasu obławiając z brzegu wodę. Jakoś specjalnie nie przekonuje mnie ten odcinek. Czasem tylko widzę tam nielicznych muszkarzy. Z pewnością i tam jest sporo pstrągów ale ja tam nie łowię. Wystarczy mi jak obłowię samą wyspę lub miejsce powyżej przelewu, a i na to potrzebuję kilka godzin, po co więc przemierzać rzekę kilometrami dla wątpliwych efektów. Jak ryby biorą to nie ma sensu szukanie ich gdzieś daleko, a jak nie biorą to i daleko mamy również nikłe szanse na sukces.
Do miejsca tego dotrzemy jadąc od Postołowa w stronę Leska. Po przejechaniu kilkuset metrów za mostem, tuż przed samym zakrętem skręcamy ostro w lewo. Następnie należy jechać drogą do samego końca, aż skończy się domniemany asfalt, potem mamy lekko z górki, a raczej pewnie wału. I dalej za drogą aż do samych płyt. Kiedy już dojedziemy do rzeki będziemy mieli sporo miejsca na pozostawienie samochodu, a nawet na rozbicie dwóch namiotów. Niestety pewnie za sprawą co niektórych właścicieli terenówek, ostatni kawałek drogi jest z dość sporymi koleinami i dołkami, a do tego jak dysponujemy nisko zawieszonym pojazdem, to radzę uważać bo można przytrzeć podwozie, zwłaszcza jak jest mokro. Na szczęście wprawny kierowca balansujący po grzbietach kolein poradzi sobie bez problemu. Kiedy już dojedziemy na miejsce, to po prawej mamy domki, a dzięki ich właścicielom trawa na sporym odcinku jest ładnie wykoszona. Jeżeli chcemy więc prócz łowienia urządzić sobie piknik to będzie to jedno z lepszych miejsc. Nie wiem do kogo należy ta ziemia. Jest tam prowizoryczne ogrodzenia ale nie do samej wody. Wielokrotnie tam łowiłem, przemieszczałem się tym wykoszonym brzegiem ale nigdy żaden z bywalców tych domków mnie nie przeganiał. Nawet kilka razy w lecie wybrałem się tam z rodziną na piknik – wtedy oczywiście grzecznie zapytałem czy nie będzie to przeszkadzać jak się rozłożymy przy brzegu. Wprawdzie dostęp do wody zapewnia ustawa ale po co się narażać na niepotrzebne kłótnie. Jeszcze na jedno muszę zwrócić uwagę. San zawsze jest zimny, nawet latem woda nie jest zbyt przyjazna do kąpieli, dlatego im niżej tym jest większa szansa na to, że gdzieś znajdziemy jakieś ciepłe miejsce. I właśnie tuż przy zejściu do wody mamy takie, płytkie ale w miarę nagrzewające się. Choć raczej dla maluchów kilkuletnich niż dla dorosłych, bo wody tam jest niewiele wyżej kolan. Jak ma ktoś zamiar zabrać nad wodę małe dzieci i żonę, to te będą miały gdzie się popluskać, a nasza ukochana gdzie poleżeć i się poopalać. Wy z pewnością możecie popróbować łowić ryby – choć letnie popołudniowe słońce temu nie sprzyja, ale już im bliżej wieczora tym lepiej.
Co do samej wody to jak na całym sanie zawsze jest coś ciekawego. Nieco wyżej mamy inną miejscówkę Pod Mostem. Możemy albo z płyt pokonać około pięćset metrów albo jadąc z Postołowa na Lesko tuż przed samym mostem skręcimy w prawo, a potem za drogą mocny nawrót i jesteśmy przy wodzie. Lewy brzeg pod samym mostem odwiedzam dość rzadko. Wolę więc dojechać do płyt i udać się nieco w górę. Od mostu do przelewu przez płyty, środkiem rzeki idzie rynna, którą bez problemu przejdziemy w spodniobutach. Rynnę tą zamieszkują głównie lipienie ale i pstrągi się tu trafiają. Przy lewym brzegu na tym odcinku wielokrotnie obserwowałem mocne, niczym boleniowe, uderzenia w wodę. Kilka razy przeszedłem na drugą stronę i próbowałem coś tam złowić. Jednak prócz niewielkich kleni i małych pstrągów nic konkretnego tam nie miałem. Co do tych walnięć to mam teorię: o boleniach na Sanie na tym odcinku nie słyszałem więc może są to głowatki, które uganiają się za drobnicą na płytkiej wodzie. Nie mam jednak żadnych dowodów by potwierdzić moją teorię.
Łowiąc od mostu do przelewu przez płyty zazwyczaj wybierałem środek rzeki i prawy brzeg. Idąc w górę tak gdzieś kilkadziesiąt metrów powyżej płyt wchodziłem prawie na środek rzeki, a właściwie ustawiam się kilka metrów przed rynną i obławiam wodę w koło, chyba że łowiłem na muchę lipienie, wtedy obławiałem tylko rynnę. Swego czasu uwielbiałem to miejsce odwiedzać z muchą. Po pracy siadałem w samochód, parkowałem przy płytach szedłem kilkadziesiąt metrów w górę dochodziłem do rynny, zakładałem imitację chrusta i czekałem, na wieczór, a na przełomie dnia i nocy zaczynała się zabawa – zważywszy, że zemnie żadem muszkarz to mimo to lipieni tutaj zawsze miałem sporo, a zanim one zaczęły brać trafiały mi się pstrągi ale już nie w samej rynnie, a raczej za kamieniami, w dołkach – jednym słowem w klasycznych pstrągowych kryjówkach. Aż wprowadzili na Sanie ograniczenia: od świtu do zachodu słońca, a według kalendarza słońce zachodzi sporo wcześniej niż zaczyna się zmierzch przestałem więc jeździć po pracy i prawie przestałem łowić na muchę. Ze spiningiem częściej schodziłem poniżej przelewu. Sam przelew z szybką wodą licznymi dołkami nie raz obdarzył mnie pstrągami, może nie były to jakieś spore sztuki ale zawsze to ryba na kiju.
Tuż poniżej przelewu przy prawym brzegu jest spory głaz, za którym woda podmyła brzeg. Kiedy tylko rzeka była podniesiona to na sto procent przy samym brzegu można było spodziewać się jakiegoś kropka. Najczęściej te przybrzeżne pstrągi pochodziły z zarybienia. Jeżeli tak było, a świeżo wpuszczonego pstrąga dość łatwo można rozpoznać choćby po ogonie lub słabym wybarwieniu, to wolałem zejść niżej do wyspy.
Kilkadziesiąt metrów poniżej płyt przy prawym brzegu znajduje się wyspa. Pomiędzy nią a brzegiem mamy fajne miejsce z wartką lubianą przez mniejsze pstrągi wodą. Za to Brzeg przy samej wyspie od strony wody zawsze był ciekawy i obdarzał mnie ładnymi pstrągami, czasem nawet tęczowymi, które to ponoć były uciekinierami z nadsanowych stawów. Pamiętam moje pierwsze łowienie w tym miejscu. Na wodzie było trzech muszkarzy, a ja obławiałem środek rzeki tuż poniżej przelewu. Dwóch z nich łowiło, a trzeci stał i palił papierosa za papierosem. Kiedy doszedłem mniej więcej do środka wyspy postanowiłem, że zbliżę się do niej i spróbuję przy niej. Dwaj muszkarze zeszli już sporo niżej, a ten jeden nadal stał już powyżej mnie i wyraźnie na coś czekał. Ja niczym słoń w składzie porcelany przemaszerowałem przez wszystkie dołki, które on pewnie chciał obłowić. Nie słyszałem go dobrze ale coś poprzeklinał na mnie i poszedł do brzegu. Jak się domyśliłem, czekał aż wszyscy pójdą by móc obłowić to miejsce, a dołki były dość fajne bo szedłem wodą do kolan, a tu za chwilę głębiej do pasa, znów ze dwa metry i kolejny dołek, lekko w prawo i następny. Jeszcze tego samego dnia po jakimś czasie wróciłem w to miejsce i złowiłem kilka pstrągów.
Przy wyspie lubię łowić kiedy woda jest lekko podniesiona. Nie pcham się wtedy do wody, a obławiam ją z wyspy, na którą nawet przy wyższej wodzie można dostać się bez problemu. Za to chodzenie już po samej wyspie jest dość kłopotliwe, bo straszne jest zarośnięta krzakami, a zawalone bobrowe nory stanowią przykre pułapki. Lubię też łowić tu jak woda jest lekko trącona. Ryby są wtedy mniej płochliwe i świetnie biorą na płyciznach.
Im niżej tym woda się pogłębia a na samej końcówce wyspy jest już dość spokojnie i głęboko. Kilka razy tam łowiłem jednak po jednej przygodzie mam traumę związaną z tą końcówką i teraz tam się nie zapuszczam. Pewnego wiosennego dnia obławiałem wyspę od wody schodząc co jakiś czas w dół. Wiem, że brodząc w rzece nie należ schodzić w dół, tylko w poprzek albo w górę, bo nurt wody może skutecznie utrudnić powrót. Mimo to wtedy zszedłem wraz z prądem, a wody miałem po pas. Łowiąc przegapiłem, że nagle elektrownia puściła drugą turbinę. i nawet nie wiem kiedy tej wody nagle miałem po same piersi. Kiedy już zorientowałem się co się dzieje chciałem zejść z wody. W dół miałem coraz głębiej, w prawo również i w lewo podobnie. Stałem na jakimś języku i mogłem wracać tylko pod prąd. Pierwszy metr poszedł lekko ale wody znów przybyło i miałem problem z utrzymaniem równowagi. Próbowałem stanąć bokiem, ale wtedy nie miałem jaz zrobić kroku. Przodem woda napierała na mnie niczym autobus. W pewnym momencie kiedy uniosłem nogę by zrobić krok do przodu woda porwała mi ją do tyłu. Na szczęście udało mi się utrzymać równowagę. Pamiętam, że przejście pierwszych dwóch metrów zajęło mi prawie godzinę. Ślimaki na brzegu siały się ze mnie mijając mnie w błyskawicznym tempie. Potem wcale nie było łatwiej. Każdy krok robiłem po milimetrze tak by prawie nie odrywać nogi od dna bo zaraz porywała ją woda i musiałem się cofać. Kiedy dotarłem na trochę płytszą wodą z emocji, ze zdenerwowania i pewnie ze strachu, a trochę za sprawą samego nurtu zamiast dojść do prawego brzegu, gdzie miałem raptem kilkanaście metrów przeszedłem na drugą stronę. Potem brzegiem poszedłem do mostu, przeszedłem przez niego na moją stronę i wróciłem do samochodu. Wszytko zajęło mi kilka godzin. Na szczęście nie żałuję tej miejscówki bo ciekawych miejsc na Sanie jest sporo.
Poniżej wyspy rzeka pogłębia się i woda się uspokaja. Jest tam kilka wypłyceń. Raz nawet doszedłem do zakrętu w Łukawicy od czasu do czasu obławiając z brzegu wodę. Jakoś specjalnie nie przekonuje mnie ten odcinek. Czasem tylko widzę tam nielicznych muszkarzy. Z pewnością i tam jest sporo pstrągów ale ja tam nie łowię. Wystarczy mi jak obłowię samą wyspę lub miejsce powyżej przelewu, a i na to potrzebuję kilka godzin, po co więc przemierzać rzekę kilometrami dla wątpliwych efektów. Jak ryby biorą to nie ma sensu szukanie ich gdzieś daleko, a jak nie biorą to i daleko mamy również nikłe szanse na sukces.
wtorek, 2 kwietnia 2013
Górny pstrągowy San - Pod Skałą
Znam trzy miejsca na Sanie, gdzie wielka skała zmieniła bieg rzeki. Dwa znajdują się na Solinie – słynna Wyspa Skalista, potem wyspa okresowa, która ujawnia się przy niskim stanie wody. No i skała koło oczyszczalni w Lesku. Pewnie takich miejsc jest więcej ale te trzy są dla mnie atrakcyjne wędkarsko ale tu napiszę tylko o tej z pstrągami.
Do skały można dojechać zarówno z lewej jaki prawej strony. Jest to o tyle istotne, że przy wyższej wodzie przeprawienie się przez rzekę jest niemożliwe.
Łowić więc trzeba przy tym brzegu do którego dojechaliśmy. I choć oba brzegi są bardzo atrakcyjne to w niektórych przypadkach będziemy chcieli być po drugiej stronie. Na szczęście przy niskiej, a nawet średniej wodzie nie ma problemu z przejściem na drugą stronę choć nie w każdym miejscu.
Do prawego brzegu dostaniemy się jadąc do oczyszczalni ścieków. Z głównej przelotowej ulicy J. Piłsudskiego musimy dostać się na al. Jana Pawła II, a potem na ulicę Sanową. Tutaj w zależności od pogody możemy kierować się w prawo i na końcu gruntową drogą dojedziemy prawie do rzeki – oczywiści jak nie ma błota, bo inaczej można się skutecznie w nim pogrążyć albo jak drogi nie zalega śnieg. Można również zajechać prawie pod samą oczyszczalnię i zostawić samochód na skraju drogi. W zimie polecam wziąć ze sobą łopatę do śniegu bo choć droga odśnieżona to niestety tylko na szerokość jednego samochodu, a mając łopatę można sobie zrobić parking. Za to z drugiej strony rzeki, kiedy zalega śnieg nawet nie zbliżymy się do koryta. Teraz wystarczy obejść oczyszczalnię i jesteśmy nad wodą.
Na lewy brzeg dotrzemy, jadąc z Leska w stronę Łączek i tuż za mostem skręcamy w prawo, potem po około pięciuset metrach skręcamy w prawo z niewielkiego wzniesienia. Potem już za drogą i kiedy dojedziemy do starego domu z drewnianym płotem skręcamy za nim w prawo – tu chyba lepiej będzie jak odeślę was do mapki bo okolica ta się zmienia z roku na rok, a ostatni odcinek trzeba przejechać polnymi bezdrożami – jak już dojedziemy do końca drogi to do rzeki trzeba jeszcze kawałeczek dojść. Najlepiej w górę do samego zakrętu.
Uff dotarliśmy do wody. Jak pisałem w poprzednim rozdziale odcinek od mostu do Skały nie jest dla mnie zbyt ciekawy. Sam zakręt to płytka woda - fajne miejsce do przeprawienia się. Nawet przy wysokiej wodzie nie będzie tu głębiej jak ciut powyżej kolana, ale ciągnie tu wtedy tak, że podcina nogi. Kilka razy przy podniesionej wodzie próbowałem przejść tędy na drugą stronę – nie udało się, a przy niskiej również trzeba się trochę napocić. W wodzie jest kilka głazów, a za nimi dołki. Najgłębsze z wodą do kolan. W miejscu tym nie łowi się ryb ich tu nie ma no może jakieś mikrusy, bo jak na wodzie po kostki cokolwiek może pływać. Tak myślałem przez wiele lat ale mimo to zawsze lubiłem przeciągnąć jakimś płytko chodzącym woblerkiem. Jednego letniego ranka zmieniłem zdanie. Zajechałem na lewy brzeg i chciałem łowić poniżej przelewu. Miejsce to jednak obstawił muszkrz z nimfą. Przerzucał moją ulubioną rynnę, a ja stałem na brzegu powyżej na samym zakręcie i czekałem, aż tamtemu się znudzi i zejdzie niżej zostawiając mi moją miejscówkę. Sprawa się przeciągała więc od niechcenia, dalej stojąc na brzegu, zacząłem obławiać tą płytką z nielicznymi dołkami płań. Woda wtedy była niska i wszystkie większe głazy było doskonale widać, a właściwie to widać było z którymi jest dołek i woda zwalnia. Jakieś trzy metry ode mnie był jeden z większych głazów, a woda z nim bardzo wyraźnie zwalniała. Wykonałem kilka rzutów w to miejsce, ot tak od niechcenia i nagle poczułem mocne walnięcie. Pstrąg zrobił świecę do góry pokazał jaki jest ładny i się spiął. Mina mi rzedła bo ona miał około pół metra i był pięknie wybarwiony. Nie dało mi i wszedłem do wody by sprawdzić ten dołek. Wody było tam zaledwie do kolan, a taka piękna ryba tam siedziała na dodatek chcąc przepłynąć w inne miejsce musiała szorować brzuchem po kamieniach bo wody po bokach było ledwo do kostek. Nigdy więcej na tej płyciźnie nie miałem nawet wymiarowej ryby, czasem jakieś maluchy.
Przez jeden epizod nie będę pisał, że ta płycizna to eldorado. Za to kilkanaście metrów niżej kiedy woda przejdzie przez przelew mamy chyba najlepsze miejsce na tym odcinku. Przy lewym brzegu mamy sporą rynnę, w której czasem zamiast ładnego kropka siedzi jakieś klenisko. Strasznie nie lubię jak na Sanie zamiast pstrągów, które są celem moich wypraw, biorą klenie. Na innych rzekach jakoś to mi nie przeszkadza, a tu, na Sanie mnie denerwuje. Jednak ta rynna stanowi wyjątek, bo jak w niej siedzi jakiś kleń to przynajmniej ma około pół metra i jest równie waleczny jak pstrąg. Nie raz też widziałem jak muszkarze z tej rynny ciągnęli lipienia za lipieniem. Nie znaczy to, że częściej niż pstrągi łowi się tu inne ryby – te inne trafiają się dość rzadko. Żeby nie było tak kolorowo nie wiem dlaczego ale w tym miejscu te większe pstrągi brały tylko o świcie, a najlepiej tuż przed nim. Niestety ostatnio uchwalone przepisy zezwalają łowić na sanie od wschodu słońca, a te niestety wstaje jak już jest widno. Jest i druga niezbędna rzecz – musi być ciepło. Zazwyczaj zaczynam tu zaglądać dopiero kiedy wiosenne słońce dobrze przygrzeje, a ryby wybierają odcinki z dobrze natlenioną wodą.
Pewnego słonecznego, ciepłego poranka to miejsce zmieniło moje podejście do łowienia pstrągów. Moje metody ich łowienia dokładnie opiszę w innym rozdziale, tu jednak napomknę o łowieniu z prądem. Wielokrotnie tak łowiłem jednak zazwyczaj na spokojniejszej wodzie. Tutaj nurt jest dość wartki więc zaraz po zarzuceniu trzeba bardzo szybko ściągać woblera. Tego dnia na lewym brzegu zastałem już dwóch wędkarzy, przeprawiłem się więc przez rzekę i próbowałem obławiać jej środek stojąc nieco powyżej przelewu. Kamienie jednak były porośnięte dość mocno glonami, które wtedy były wyjątkowo śliskie, a to z licznymi dołkami było dość niewygodne – nawet niebezpieczne. Zszedłem wodą poniżej przelewu ale znów ciężko było mi dobrze poprowadzić woblera. Zszedłem jeszcze niżej i bardziej na środek koryta. Zarzucałem woblera pod prąd i ściągałem go bardzo szybko. Okazało się to strzałem w dziesiątkę ryby brały nawet po kilka razy przy jednym przeprowadzeniu. Niestety szybkie prowadzenie powodowało, iż sporo ryb nie trafiało dokładnie, na dodatek jak już jakaś pewnie trzymała woblera w pysku to ciężko było skutecznie zaciąć, a nawet jak już udało się zaciąć to znów ciężko było napiąć dobrze żyłkę by ryby nie spadały. Na szczęście ilość brań rekompensowała wszystkie niepowodzenia. No i te kilka, może nawet kilkanaście złowionych i doholowanych ryb wystarczyło aby zaspokoić soją rządzę łowienia.
Najbardziej lubię łowić tu od lewego brzegu. Obławiam sam przelew, rynnę poniżej niego, a potem schodzę coraz niżej na spokojniejszą wodę. Jednak kiedy woda jest podniesiona, wybieram drugą stronę. Przy prawym brzegu jest nieco spokojniej, a kiedy wysoka woda wypłukuje przybrzeżne burty to i pstrągów tam zdecydowanie więcej. Bez problemu można łowić też z samego brzegu bez wchodzenia do wody. Kiedy znajdziemy się kilkadziesiąt metrów poniżej przelewu rzeka na całej szerokości zwalnia i robi się głębsza. Zarówno na środku jaki i przy prawym czy lewym brzegu znajdziemy głębsze dołki. Mimo, że wygląda nieciekawie to proponuję kilka razy przeprawić się na drugą stronę by zobaczyć jak urozmaicone jest dno. Uwaga przeprawa ta czasem może skończyć się kąpielom, a czasem będzie się wydawać, że już jesteśmy na drugiej stronie bo do brzegu mamy tylko kilka metrów, a tu przed nami jakiś głęboki dołek. Już nie raz przeskakiwałem z kamienia na kamień, nie raz chodziłem tam na palcach mając wodę do krawędzi spodniobutów. Na szczęście woda tam nie porywa i nie zaliczyłem kąpieli. Do kolejnego zakrętu mamy ponad kilometr podobnej wody. Ja nigdy aż tak daleko nie wędrowałem, a zazwyczaj od przelewu do pięciuset metrów poniżej niego.
Sam na tym odcinku rekordowej ryby nie złapałem, zazwyczaj takie do czterdziestu centymetrów, za to dwa razy widziałem jak inni złowili tam duże pstrągi. Raz na wiosnę – chyba – ojciec z synem, obławiali rzekę od prawego brzegu, a ja po przeciwnej stornie. Ryby specjalnie nie brały. Przy samym przelewie nie miałem brań, schodziłem więc w dół. Nagle ten młodszy wędkarz wyglądający na syna coś zapiął, po kilku, a może nawet kilkunastu minutach jego ojciec podebrał mu pstrąga. Była to naprawdę duża ponad półmetrowa ryba. Schowali ją do plecaka i zeszli z wody. Trochę mnie to zastanowiło i wprowadziło wątpliwość – czemu tak szybko się zmyli znad wody – może to była głowatka? Tego nie wiem wolę wierzyć, że był to ładny pstrąg, a nie mała głowacica. Kolejnego roku już pod koniec sezony wraz z kolegą znaleźliśmy się tam. Pamiętam, że ryby brały wtedy słabo i to tylko kiedy prowadziło się woblera szybko z prądem. Miałem już kilka maluchów i kilka około wymiaru ochronnego. Kolega stał kilkadziesiąt metrów poniżej mnie i łowił troszkę gorzej. Do czasu aż skusił właśnie takiego grubego ponad półmetrowego pstrąga. Niestety miał za mały podbierak, a na dodatek podebrał rybę od ogona, która nie mieszcząc się w nim wypadła i wypięła się. Może do dziś jeszcze tam pływa.
Jak już wcześniej napisałem zazwyczaj łowię od przelewu pod Skałą do mniej więcej połowy tej prostej. Poza samym przelewem na zakręcie woda na pozostałym odcinku jest bardzo podobna. Trochę tu zwalonych przez bobry drzew, sporo głębszych dołków. Warto te wszystkie miejsca obłowić albo wybrać się na kolejną miejscówkę – Postołów Zakręt i Pod Drutami.
Do skały można dojechać zarówno z lewej jaki prawej strony. Jest to o tyle istotne, że przy wyższej wodzie przeprawienie się przez rzekę jest niemożliwe.
Łowić więc trzeba przy tym brzegu do którego dojechaliśmy. I choć oba brzegi są bardzo atrakcyjne to w niektórych przypadkach będziemy chcieli być po drugiej stronie. Na szczęście przy niskiej, a nawet średniej wodzie nie ma problemu z przejściem na drugą stronę choć nie w każdym miejscu.
Do prawego brzegu dostaniemy się jadąc do oczyszczalni ścieków. Z głównej przelotowej ulicy J. Piłsudskiego musimy dostać się na al. Jana Pawła II, a potem na ulicę Sanową. Tutaj w zależności od pogody możemy kierować się w prawo i na końcu gruntową drogą dojedziemy prawie do rzeki – oczywiści jak nie ma błota, bo inaczej można się skutecznie w nim pogrążyć albo jak drogi nie zalega śnieg. Można również zajechać prawie pod samą oczyszczalnię i zostawić samochód na skraju drogi. W zimie polecam wziąć ze sobą łopatę do śniegu bo choć droga odśnieżona to niestety tylko na szerokość jednego samochodu, a mając łopatę można sobie zrobić parking. Za to z drugiej strony rzeki, kiedy zalega śnieg nawet nie zbliżymy się do koryta. Teraz wystarczy obejść oczyszczalnię i jesteśmy nad wodą.
Na lewy brzeg dotrzemy, jadąc z Leska w stronę Łączek i tuż za mostem skręcamy w prawo, potem po około pięciuset metrach skręcamy w prawo z niewielkiego wzniesienia. Potem już za drogą i kiedy dojedziemy do starego domu z drewnianym płotem skręcamy za nim w prawo – tu chyba lepiej będzie jak odeślę was do mapki bo okolica ta się zmienia z roku na rok, a ostatni odcinek trzeba przejechać polnymi bezdrożami – jak już dojedziemy do końca drogi to do rzeki trzeba jeszcze kawałeczek dojść. Najlepiej w górę do samego zakrętu.
Uff dotarliśmy do wody. Jak pisałem w poprzednim rozdziale odcinek od mostu do Skały nie jest dla mnie zbyt ciekawy. Sam zakręt to płytka woda - fajne miejsce do przeprawienia się. Nawet przy wysokiej wodzie nie będzie tu głębiej jak ciut powyżej kolana, ale ciągnie tu wtedy tak, że podcina nogi. Kilka razy przy podniesionej wodzie próbowałem przejść tędy na drugą stronę – nie udało się, a przy niskiej również trzeba się trochę napocić. W wodzie jest kilka głazów, a za nimi dołki. Najgłębsze z wodą do kolan. W miejscu tym nie łowi się ryb ich tu nie ma no może jakieś mikrusy, bo jak na wodzie po kostki cokolwiek może pływać. Tak myślałem przez wiele lat ale mimo to zawsze lubiłem przeciągnąć jakimś płytko chodzącym woblerkiem. Jednego letniego ranka zmieniłem zdanie. Zajechałem na lewy brzeg i chciałem łowić poniżej przelewu. Miejsce to jednak obstawił muszkrz z nimfą. Przerzucał moją ulubioną rynnę, a ja stałem na brzegu powyżej na samym zakręcie i czekałem, aż tamtemu się znudzi i zejdzie niżej zostawiając mi moją miejscówkę. Sprawa się przeciągała więc od niechcenia, dalej stojąc na brzegu, zacząłem obławiać tą płytką z nielicznymi dołkami płań. Woda wtedy była niska i wszystkie większe głazy było doskonale widać, a właściwie to widać było z którymi jest dołek i woda zwalnia. Jakieś trzy metry ode mnie był jeden z większych głazów, a woda z nim bardzo wyraźnie zwalniała. Wykonałem kilka rzutów w to miejsce, ot tak od niechcenia i nagle poczułem mocne walnięcie. Pstrąg zrobił świecę do góry pokazał jaki jest ładny i się spiął. Mina mi rzedła bo ona miał około pół metra i był pięknie wybarwiony. Nie dało mi i wszedłem do wody by sprawdzić ten dołek. Wody było tam zaledwie do kolan, a taka piękna ryba tam siedziała na dodatek chcąc przepłynąć w inne miejsce musiała szorować brzuchem po kamieniach bo wody po bokach było ledwo do kostek. Nigdy więcej na tej płyciźnie nie miałem nawet wymiarowej ryby, czasem jakieś maluchy.
Przez jeden epizod nie będę pisał, że ta płycizna to eldorado. Za to kilkanaście metrów niżej kiedy woda przejdzie przez przelew mamy chyba najlepsze miejsce na tym odcinku. Przy lewym brzegu mamy sporą rynnę, w której czasem zamiast ładnego kropka siedzi jakieś klenisko. Strasznie nie lubię jak na Sanie zamiast pstrągów, które są celem moich wypraw, biorą klenie. Na innych rzekach jakoś to mi nie przeszkadza, a tu, na Sanie mnie denerwuje. Jednak ta rynna stanowi wyjątek, bo jak w niej siedzi jakiś kleń to przynajmniej ma około pół metra i jest równie waleczny jak pstrąg. Nie raz też widziałem jak muszkarze z tej rynny ciągnęli lipienia za lipieniem. Nie znaczy to, że częściej niż pstrągi łowi się tu inne ryby – te inne trafiają się dość rzadko. Żeby nie było tak kolorowo nie wiem dlaczego ale w tym miejscu te większe pstrągi brały tylko o świcie, a najlepiej tuż przed nim. Niestety ostatnio uchwalone przepisy zezwalają łowić na sanie od wschodu słońca, a te niestety wstaje jak już jest widno. Jest i druga niezbędna rzecz – musi być ciepło. Zazwyczaj zaczynam tu zaglądać dopiero kiedy wiosenne słońce dobrze przygrzeje, a ryby wybierają odcinki z dobrze natlenioną wodą.
Pewnego słonecznego, ciepłego poranka to miejsce zmieniło moje podejście do łowienia pstrągów. Moje metody ich łowienia dokładnie opiszę w innym rozdziale, tu jednak napomknę o łowieniu z prądem. Wielokrotnie tak łowiłem jednak zazwyczaj na spokojniejszej wodzie. Tutaj nurt jest dość wartki więc zaraz po zarzuceniu trzeba bardzo szybko ściągać woblera. Tego dnia na lewym brzegu zastałem już dwóch wędkarzy, przeprawiłem się więc przez rzekę i próbowałem obławiać jej środek stojąc nieco powyżej przelewu. Kamienie jednak były porośnięte dość mocno glonami, które wtedy były wyjątkowo śliskie, a to z licznymi dołkami było dość niewygodne – nawet niebezpieczne. Zszedłem wodą poniżej przelewu ale znów ciężko było mi dobrze poprowadzić woblera. Zszedłem jeszcze niżej i bardziej na środek koryta. Zarzucałem woblera pod prąd i ściągałem go bardzo szybko. Okazało się to strzałem w dziesiątkę ryby brały nawet po kilka razy przy jednym przeprowadzeniu. Niestety szybkie prowadzenie powodowało, iż sporo ryb nie trafiało dokładnie, na dodatek jak już jakaś pewnie trzymała woblera w pysku to ciężko było skutecznie zaciąć, a nawet jak już udało się zaciąć to znów ciężko było napiąć dobrze żyłkę by ryby nie spadały. Na szczęście ilość brań rekompensowała wszystkie niepowodzenia. No i te kilka, może nawet kilkanaście złowionych i doholowanych ryb wystarczyło aby zaspokoić soją rządzę łowienia.
Najbardziej lubię łowić tu od lewego brzegu. Obławiam sam przelew, rynnę poniżej niego, a potem schodzę coraz niżej na spokojniejszą wodę. Jednak kiedy woda jest podniesiona, wybieram drugą stronę. Przy prawym brzegu jest nieco spokojniej, a kiedy wysoka woda wypłukuje przybrzeżne burty to i pstrągów tam zdecydowanie więcej. Bez problemu można łowić też z samego brzegu bez wchodzenia do wody. Kiedy znajdziemy się kilkadziesiąt metrów poniżej przelewu rzeka na całej szerokości zwalnia i robi się głębsza. Zarówno na środku jaki i przy prawym czy lewym brzegu znajdziemy głębsze dołki. Mimo, że wygląda nieciekawie to proponuję kilka razy przeprawić się na drugą stronę by zobaczyć jak urozmaicone jest dno. Uwaga przeprawa ta czasem może skończyć się kąpielom, a czasem będzie się wydawać, że już jesteśmy na drugiej stronie bo do brzegu mamy tylko kilka metrów, a tu przed nami jakiś głęboki dołek. Już nie raz przeskakiwałem z kamienia na kamień, nie raz chodziłem tam na palcach mając wodę do krawędzi spodniobutów. Na szczęście woda tam nie porywa i nie zaliczyłem kąpieli. Do kolejnego zakrętu mamy ponad kilometr podobnej wody. Ja nigdy aż tak daleko nie wędrowałem, a zazwyczaj od przelewu do pięciuset metrów poniżej niego.
Sam na tym odcinku rekordowej ryby nie złapałem, zazwyczaj takie do czterdziestu centymetrów, za to dwa razy widziałem jak inni złowili tam duże pstrągi. Raz na wiosnę – chyba – ojciec z synem, obławiali rzekę od prawego brzegu, a ja po przeciwnej stornie. Ryby specjalnie nie brały. Przy samym przelewie nie miałem brań, schodziłem więc w dół. Nagle ten młodszy wędkarz wyglądający na syna coś zapiął, po kilku, a może nawet kilkunastu minutach jego ojciec podebrał mu pstrąga. Była to naprawdę duża ponad półmetrowa ryba. Schowali ją do plecaka i zeszli z wody. Trochę mnie to zastanowiło i wprowadziło wątpliwość – czemu tak szybko się zmyli znad wody – może to była głowatka? Tego nie wiem wolę wierzyć, że był to ładny pstrąg, a nie mała głowacica. Kolejnego roku już pod koniec sezony wraz z kolegą znaleźliśmy się tam. Pamiętam, że ryby brały wtedy słabo i to tylko kiedy prowadziło się woblera szybko z prądem. Miałem już kilka maluchów i kilka około wymiaru ochronnego. Kolega stał kilkadziesiąt metrów poniżej mnie i łowił troszkę gorzej. Do czasu aż skusił właśnie takiego grubego ponad półmetrowego pstrąga. Niestety miał za mały podbierak, a na dodatek podebrał rybę od ogona, która nie mieszcząc się w nim wypadła i wypięła się. Może do dziś jeszcze tam pływa.
Jak już wcześniej napisałem zazwyczaj łowię od przelewu pod Skałą do mniej więcej połowy tej prostej. Poza samym przelewem na zakręcie woda na pozostałym odcinku jest bardzo podobna. Trochę tu zwalonych przez bobry drzew, sporo głębszych dołków. Warto te wszystkie miejsca obłowić albo wybrać się na kolejną miejscówkę – Postołów Zakręt i Pod Drutami.
środa, 20 marca 2013
Górny pstrągowy San - prosta za pierwszym zakrętem
Zanim zacząłem opisywać ten odcinek długo się zastanawiałem jak go nazwać. Miało być między dwoma zakrętami, miałem też pomysł na: prosta od zakrętu do zakrętu. Aż w końcu doszedłem do wniosku, że chyba zbyt rzadko tutaj łowię by mieć konkretną nazwę. Faktycznie ten odcinek Sanu jest prze zemnie zaniedbywany jednak nie dlatego, że jest tu mało ryb i nie ma ciekawych miejsc. Jest to równie dobry jak poprzednio opisywane. Pisać miejscówka o tym odcinku będzie przesadą bo rzeka na tej prostej ma kilka kilometrów. Na dodatek poza kilkoma wyjątkami nie bardzo jest gdzie zaparkować, a przynajmniej nie tak wygodnie jak przy innych miejscówkach.
Z grubsza cały ten odcinek można by opisać: jedna główna rynna, kilka pobocznych i sporo dołków na płytkiej wodzie. Są tu jednak pewne wyjątki, które powodują, że rzeka nie jest tak nudna.
Schodząc w dół rzeki, od poprzedniej miejscówki – Łączki, na początek mamy spokojną średnią wodę. Po lewej stronie brzegu jest kilka wyrwanych lądowi wysp. W tych spokojnych miejscach częściej jednak łowiłem klenie niż pstrągi ale też prawie nigdy nie łowiłem tam zimą i wczesną wiosną więc nie wykluczone, że pstrągi wycieńczone tarłem i zimą właśnie na tej spokojnej wodzie będą wracać do formy. Potem dochodzimy do łuku gdzie woda się wypłyca. Zaraz za min, na lewym brzegu mamy mały potoczek – właściwie to chyba jakiś rów, który bez problemu można przeskoczyć, a tuż powyżej niego zaczyna się główna rynna. Ciągnie się ona od samego zakrętu przez kilkaset metrów po czym się wypłyca. Na początku usytuowana jest bliżej lewego brzegu, a potem biegnie środkiem rzeki. Przy niskiej wodzie kiedy przeprawimy się przez rzekę w poprzek natkniemy się na liczne dołki krótsze i dłuższe rynienki. Te dłuższe zamieszkują stada lipienia, natomiast te krótsze rynienki i liczne dołki za większymi kamieniami zasiedziały pstrągi. Tych ciekawych miejsc nie sposób spamiętać, a jak wiadomo rzeka się zmienia więc nie można tu poza paroma wyjątkami szczegółowo opisać co i gdzie się znajduje.
Kiedy jest niskim stan wody przy prawym brzegu dostrzec można coś w rodzaju basenów, a na brzegu coś w rodzaju ogromnych beczek. Są to wymalowane na niebiesko budowle służące do poboru wody. Jest to miejsce z średnią wodą z biegnącą po środku rynną i licznymi mniejszymi rynienkami. Do tych budowli na brzegu prowadzi droga z Leska. Wystarczy z ulicy Unii Brzeskiej zjechać na Basztową i dojedziemy do samej wody. Muszę się przyznać, że niewiele tam łowiłem jednak wielokrotnie słyszałem, że miejsca te nie jednego obdarzyły pięknym trofeum. Pewnego dnia jadąc na pstrągi nieco poniżej, zaraz jak droga zbliża się do wody widziałem jak dwóch muszkarzy na brzegu mocuje się z wielką rybą. Przystanąłem i obserwowałem ich zmagania. Chcieli prawdopodobnie ustawić ją do zdjęcia – był to na moje oko około siedemdziesięciocentymetrowy pstrąg. Piękny gruby wyjątkowo wybarwiony – dzięki temu wiedziałem, że nie była to głowacica. Postanowiłem, że następnym razem właśnie tam spróbuję, tak też zrobiłem. Woda jednak była niska i denerwowało mnie jak co chwilę mój wobler czepiał się dna. Wracałem w to miejsce jeszcze wielokrotnie ale zazwyczaj jak inne miejsc mnie zawiodły. Pamiętam jednak słowa mojego przyjaciela, który powiedział żeby wypróbować to miejsce nie wtedy kiedy gdzie indziej nie bierze ale wtedy gdy brania są dobre – tylko po co miałem tam jechać jak już gdzie indziej się ołowiłem. Pewnego dnia kiedy inne miejsca mnie zawiodły, znów się tam wybrałem z tą różnicą, że wtedy łowiłem na muchę i o dziwo właśnie to miejsce obdarowało mnie kilkoma ładnymi lipieniami. Nie chcę jednak pisać o łowieniu na muchę bo moje doświadczenie w tej kwestii jest dość mierne. Za to znajomi muszkarze właśnie tam często łowią ładne pstrągi. Chyba dlatego, że łatwiej na płytkiej wodzie poprowadzić sznur z muchą, niż woblera na żyłce.
Odcinek ten dla spinningistów ma pewną wadę. Rzeka tutaj nie jest zbyt głęboka, często brodzi się w wodzie do kolan, a dołki i rynny są zbyt krótkie, a na dodatek ich głębokość nie jest jakaś znacząca, ot kilkanaście centymetrów głębiej. To wystarczy by ryby dobrze się tam czuły i znalazły dla siebie dogodne kryjówki. Gorzej kiedy chcemy poprowadzić woblera, nawet ten płytko chodzący najczęściej czepia się kamiennego dość mocno porośniętego dna. Ciężko sprowadzić takiego powierzchniowca głębiej, by dobrze zaprezentował się rybie. Łowienie na gumy jest dość skuteczne jednak trzeba dobrze dobrać obciążenie do przynęty i nurtu, tak by żyłka napinana przez wodę toczyła ją po dnie. Mimo to, takie łowienie często kończy się zaczepem już po jednym rzucie. Jak ktoś ma spory zapas gum może, a nawet powinien próbować, bo takie łowienie często jest bardzo skuteczne. Na jednej z ostatnich moich wypraw przekonałem się jak niezastąpiona może być gumowa przynęta. Tego dnia łowiłem już w Łukawicy i przy ujściu Hoczewki – bez większych sukcesów. Pstrągi co raz wyskakując z wody dawały znać, że są ale brać nie chciały – tzn. mi nie chciały brać bo kolega miał ładne trzy sztuki, które na szczęście dla mnie spadły z haka, dzięki czemu moje ego mniej ucierpiało. Postanowiliśmy w końcu spróbować swoich sił na prostej. Już przy samochodzie spotkaliśmy wędkarza, który wrócił po kurtkę przeciwdeszczową bo momentami lało tego dnia niemiłosiernie. Zagadany o wyniki oznajmił nam, że biorą świetnie i złowił już kilkanaście. Szybki rzut oka na wędkę by sprawdzić co mu na żyłce dynda, a miał tam szaro-oliwkową pięciocentymetrową gumkę. Udaliśmy się w górę rzeki, my brzegiem, a napotkany wędkarz drogą. Spotkaliśmy się ponownie kilkaset metrów wyżej. W wodzie czekali na niego, a właściwie na płaszcze przeciwdeszczowe dwaj wędkarze. My poszliśmy nieco wyżej potoku. Mój kolega cierpliwie łowił na woblera, tego samego, na którego miał już tego dnia kilka brań, a ja założyłem małego twistera. Niestety nadal nic nam nie brało. Za to obserwowani kątem oka wędkarze, łowiący poniżej co chwila ciągnęli rybę.
Powoli zacząłem schodzić w dół obławiając wodę, a że brań nadal nie miałem to zmieniałem co kilka, może kilkanaście rzutów moje wabiki – nadal bez efektów. Postanowiłem zejść poniżej łowiących z nadzieją, że tam będę miał lepsze wyniki. Oni w tym samym czasie ruszyli w górę. Na środku rzeki nie wytrzymałem i grzecznie zapytałem na co im tak dobrze bierze. Jednogłośnie oznajmili, że nic specjalnego ot guma. Każdy miał inną i każdy miał brania, a ja nie. Jedyna różnica między naszymi wabikami to wielkość, mój twister miał około trzech centymetrów, a ich – nawet nie wiem jak nazwać ten rodzaj gumy ze sztywnym szpiczastym ogonkiem – miały około pięciu centymetrów.
Dowiedziałem się jeszcze, że w miejscu, w którym przed chwilą łowiłem mieli najwięcej brań. Szybko przejrzałem moje pudełko z gumami, wyszukałem największy, około pięciocentymetrowy twister, który uzbroiłem lekką około dwugramową główką. Kilka rzutów i o dziwo branie. Niestety każdy kolejny rzut kończył się zaczepem, z których wprawdzie udawało mi się uwolnić przynętę ale tak mocno mnie to irytowało, że postanowiłem zaprzestać łowienia. Lżejszych główek i większych gum nie miałem, a że lać znów zaczęło dość mocno to zszedłem z wody. Z mocnym postanowieniem odwiedzenia sklepu wędkarskiego – celem zaopatrzenia się w większą ilość i różnorodność gumowych przynęt – wróciłem do domu. Woda tego dnia była dość niska, łowienie na woblery było dość ciężkie, a na gumy dla mnie jeszcze bardziej. Napotkani wędkarze łowili, wprawdzie małych, ale sporo pstrągów. Choć branie mieli nie w samej rynnie, a za nią gdzie woda zwalniała i była raptem do kolan z licznymi dołkami.
Pisząc o Sanie cały czas dowiaduję się nowych rzeczy. Nie sposób znać doskonale całą wodę więc część opisów powstaje na podstawie opowieści moich znajomych. A właśnie w tym roku (2013) najwięcej doniesień mam z opisywanego na początku poprzedniego akapitu miejsca. Choć na rybach od lutego byłem już wielokrotnie, w różnych miejscach to jednak twierdzę, że jest to mój najgorszy sezon, w przeciwieństwie do mojego znajomego, który to pokazywał mi zdjęcia kilku swoich okazów powyżej 50 cm i opowiadał o wielu mniejszych. A łowi wyłącznie na odcinku z niebieskimi budowlami przy wodzie. Jak była niska woda to przy prawym brzegu, a kiedy była wysoka, to bez wchodzenia do wody, przy lewym. Nie wiem czy trafiał na odpowiedni dzień bo jak ja byłem na rybach w sobotę, to on w niedzielę, jak ja byłem w czwartek to on we wtorek. Raz trafiło się, że byliśmy tego samego dania. Ja bez ryby i z kilkoma braniami, a on miał kilkanaście brań i kilka małych pstrągów. A może trafił w miejsce jak ja niegdyś na zatopionej łodzi.
Idąc dalej w dół rzeki, ta oddala się od drogi. Z tej strony jednak nie bardzo znajdziemy miejsce by zaparkować samochód. Dlatego najlepiej przedostać się na drugą stronę. Wystarczy jadąc za główną drogą przejechać przez most i za nim skręcić w prawo. Tam po chwili dojedziemy do ośrodka wypoczynkowego, a tuż przed nim możemy zostawić samochód i to nawet przy samej wodzie. Stąd mam punk wypadowy na dość ciekawe miejsca. Po zejściu na wodę przed sobą jest raczej płytko, choć z licznymi małymi rynienkami. Nieco w górę po drugiej stronie na brzegu zobaczymy grillowe stanowisko z charakterystycznym przykrytym strzechą zadaszeniem. To chyba jest najciekawsze miejsce na tej prostej. Jest tam wyraźna spora rynna z małą wysepką. Jak wcześniej pisałem ten fragment wody był prze zemnie zaniedbany. Nie złowiłem tam jeszcze okazu ale jeden ze znajomych – pewnie obrazi się na mnie, że opisuję to miejsce – łowi tam regularnie ładne pstrągi i lipienie. Trzymał on w tajemnicy tą miejscówkę długi czas. Często chwalił się swoimi wynikami, a ja przypisywałem je "cudowi" muchy, a jednak okazało się, że nie mucha tak cudowna, a po prostu to świetne miejsce.
Kolejnym odcinkiem gdzie miałem okazję łowić – bez większych wyników ale wielokrotnie, z zazdrością słuchałem opowieści innych jakie to tam mieli wynik – jest most, a właściwie to pod mostem. Choć jak na całej prostej i tu woda nie wygląda zbyt ciekawie. Wystarczy raz przeprawić się przez koryto by poznać wszelkie jej tajemnice, z zarówno przy lewym jak i prawym brzegu mamy po ładnej rynnie, a ta prawa jest nieco głębsza. Nie lubię tu wędkować bo miejsce to jakieś ruchliwe. Mam jednak pewną teorię, która tyczy się nie tylko tego miejsca a wszelkich takich budowli. Często ludzie, najczęściej dzieci lubią z góry obserwować jak, wrzucane do wody, kawałki chleba zjadane są przez ryby. Sam zresztą nie przejdę obojętnie obok żadnego mostu, a jak na dodatek mam przy sobie coś co rybie może smakować to nie omieszkam rzucić. Ryby często przyzwyczajają się do takiego karmienia i cierpliwie czekają na coś z góry. Dlatego takie miejsca często są bardzo rybne. Wielokrotnie z tego mostu widziano spore stada lipieni, a muszkarze są tu stałymi bywalcami.
Od mostu mamy już niedaleko do drugiego zakrętu, ten odcinek rzeki nawet muszkarze rzadziej odwiedzają. Sam byłem tam może kilka razy i jakoś nie mogę się do tego miejsca przekonać. Żaden z moich znajomych, tam nie łowi, nie mam więc pojęcia czy te ryby tam nie biorą, czy woda nie nadaje się do łowienia. Przypuszczam, że większość wybiera lepsze miejscówki, a właśnie do kolejnej takiej się zbliżamy: drugi zakręt ale ja nazywam ją pod skałą.
Na koniec dodam tylko – często w prasie wędkarskiej pojawiają się rekordy znad Sanu. Jeżeli ktoś pisze, że ryba złowiona została w Lesku to w 80% ma na myśli ten prosty długi odcinek rzeki od zakrętu w Łączkach do kolejnego przy Skale.
Z grubsza cały ten odcinek można by opisać: jedna główna rynna, kilka pobocznych i sporo dołków na płytkiej wodzie. Są tu jednak pewne wyjątki, które powodują, że rzeka nie jest tak nudna.
Schodząc w dół rzeki, od poprzedniej miejscówki – Łączki, na początek mamy spokojną średnią wodę. Po lewej stronie brzegu jest kilka wyrwanych lądowi wysp. W tych spokojnych miejscach częściej jednak łowiłem klenie niż pstrągi ale też prawie nigdy nie łowiłem tam zimą i wczesną wiosną więc nie wykluczone, że pstrągi wycieńczone tarłem i zimą właśnie na tej spokojnej wodzie będą wracać do formy. Potem dochodzimy do łuku gdzie woda się wypłyca. Zaraz za min, na lewym brzegu mamy mały potoczek – właściwie to chyba jakiś rów, który bez problemu można przeskoczyć, a tuż powyżej niego zaczyna się główna rynna. Ciągnie się ona od samego zakrętu przez kilkaset metrów po czym się wypłyca. Na początku usytuowana jest bliżej lewego brzegu, a potem biegnie środkiem rzeki. Przy niskiej wodzie kiedy przeprawimy się przez rzekę w poprzek natkniemy się na liczne dołki krótsze i dłuższe rynienki. Te dłuższe zamieszkują stada lipienia, natomiast te krótsze rynienki i liczne dołki za większymi kamieniami zasiedziały pstrągi. Tych ciekawych miejsc nie sposób spamiętać, a jak wiadomo rzeka się zmienia więc nie można tu poza paroma wyjątkami szczegółowo opisać co i gdzie się znajduje.
Kiedy jest niskim stan wody przy prawym brzegu dostrzec można coś w rodzaju basenów, a na brzegu coś w rodzaju ogromnych beczek. Są to wymalowane na niebiesko budowle służące do poboru wody. Jest to miejsce z średnią wodą z biegnącą po środku rynną i licznymi mniejszymi rynienkami. Do tych budowli na brzegu prowadzi droga z Leska. Wystarczy z ulicy Unii Brzeskiej zjechać na Basztową i dojedziemy do samej wody. Muszę się przyznać, że niewiele tam łowiłem jednak wielokrotnie słyszałem, że miejsca te nie jednego obdarzyły pięknym trofeum. Pewnego dnia jadąc na pstrągi nieco poniżej, zaraz jak droga zbliża się do wody widziałem jak dwóch muszkarzy na brzegu mocuje się z wielką rybą. Przystanąłem i obserwowałem ich zmagania. Chcieli prawdopodobnie ustawić ją do zdjęcia – był to na moje oko około siedemdziesięciocentymetrowy pstrąg. Piękny gruby wyjątkowo wybarwiony – dzięki temu wiedziałem, że nie była to głowacica. Postanowiłem, że następnym razem właśnie tam spróbuję, tak też zrobiłem. Woda jednak była niska i denerwowało mnie jak co chwilę mój wobler czepiał się dna. Wracałem w to miejsce jeszcze wielokrotnie ale zazwyczaj jak inne miejsc mnie zawiodły. Pamiętam jednak słowa mojego przyjaciela, który powiedział żeby wypróbować to miejsce nie wtedy kiedy gdzie indziej nie bierze ale wtedy gdy brania są dobre – tylko po co miałem tam jechać jak już gdzie indziej się ołowiłem. Pewnego dnia kiedy inne miejsca mnie zawiodły, znów się tam wybrałem z tą różnicą, że wtedy łowiłem na muchę i o dziwo właśnie to miejsce obdarowało mnie kilkoma ładnymi lipieniami. Nie chcę jednak pisać o łowieniu na muchę bo moje doświadczenie w tej kwestii jest dość mierne. Za to znajomi muszkarze właśnie tam często łowią ładne pstrągi. Chyba dlatego, że łatwiej na płytkiej wodzie poprowadzić sznur z muchą, niż woblera na żyłce.
Odcinek ten dla spinningistów ma pewną wadę. Rzeka tutaj nie jest zbyt głęboka, często brodzi się w wodzie do kolan, a dołki i rynny są zbyt krótkie, a na dodatek ich głębokość nie jest jakaś znacząca, ot kilkanaście centymetrów głębiej. To wystarczy by ryby dobrze się tam czuły i znalazły dla siebie dogodne kryjówki. Gorzej kiedy chcemy poprowadzić woblera, nawet ten płytko chodzący najczęściej czepia się kamiennego dość mocno porośniętego dna. Ciężko sprowadzić takiego powierzchniowca głębiej, by dobrze zaprezentował się rybie. Łowienie na gumy jest dość skuteczne jednak trzeba dobrze dobrać obciążenie do przynęty i nurtu, tak by żyłka napinana przez wodę toczyła ją po dnie. Mimo to, takie łowienie często kończy się zaczepem już po jednym rzucie. Jak ktoś ma spory zapas gum może, a nawet powinien próbować, bo takie łowienie często jest bardzo skuteczne. Na jednej z ostatnich moich wypraw przekonałem się jak niezastąpiona może być gumowa przynęta. Tego dnia łowiłem już w Łukawicy i przy ujściu Hoczewki – bez większych sukcesów. Pstrągi co raz wyskakując z wody dawały znać, że są ale brać nie chciały – tzn. mi nie chciały brać bo kolega miał ładne trzy sztuki, które na szczęście dla mnie spadły z haka, dzięki czemu moje ego mniej ucierpiało. Postanowiliśmy w końcu spróbować swoich sił na prostej. Już przy samochodzie spotkaliśmy wędkarza, który wrócił po kurtkę przeciwdeszczową bo momentami lało tego dnia niemiłosiernie. Zagadany o wyniki oznajmił nam, że biorą świetnie i złowił już kilkanaście. Szybki rzut oka na wędkę by sprawdzić co mu na żyłce dynda, a miał tam szaro-oliwkową pięciocentymetrową gumkę. Udaliśmy się w górę rzeki, my brzegiem, a napotkany wędkarz drogą. Spotkaliśmy się ponownie kilkaset metrów wyżej. W wodzie czekali na niego, a właściwie na płaszcze przeciwdeszczowe dwaj wędkarze. My poszliśmy nieco wyżej potoku. Mój kolega cierpliwie łowił na woblera, tego samego, na którego miał już tego dnia kilka brań, a ja założyłem małego twistera. Niestety nadal nic nam nie brało. Za to obserwowani kątem oka wędkarze, łowiący poniżej co chwila ciągnęli rybę.
Powoli zacząłem schodzić w dół obławiając wodę, a że brań nadal nie miałem to zmieniałem co kilka, może kilkanaście rzutów moje wabiki – nadal bez efektów. Postanowiłem zejść poniżej łowiących z nadzieją, że tam będę miał lepsze wyniki. Oni w tym samym czasie ruszyli w górę. Na środku rzeki nie wytrzymałem i grzecznie zapytałem na co im tak dobrze bierze. Jednogłośnie oznajmili, że nic specjalnego ot guma. Każdy miał inną i każdy miał brania, a ja nie. Jedyna różnica między naszymi wabikami to wielkość, mój twister miał około trzech centymetrów, a ich – nawet nie wiem jak nazwać ten rodzaj gumy ze sztywnym szpiczastym ogonkiem – miały około pięciu centymetrów.
Dowiedziałem się jeszcze, że w miejscu, w którym przed chwilą łowiłem mieli najwięcej brań. Szybko przejrzałem moje pudełko z gumami, wyszukałem największy, około pięciocentymetrowy twister, który uzbroiłem lekką około dwugramową główką. Kilka rzutów i o dziwo branie. Niestety każdy kolejny rzut kończył się zaczepem, z których wprawdzie udawało mi się uwolnić przynętę ale tak mocno mnie to irytowało, że postanowiłem zaprzestać łowienia. Lżejszych główek i większych gum nie miałem, a że lać znów zaczęło dość mocno to zszedłem z wody. Z mocnym postanowieniem odwiedzenia sklepu wędkarskiego – celem zaopatrzenia się w większą ilość i różnorodność gumowych przynęt – wróciłem do domu. Woda tego dnia była dość niska, łowienie na woblery było dość ciężkie, a na gumy dla mnie jeszcze bardziej. Napotkani wędkarze łowili, wprawdzie małych, ale sporo pstrągów. Choć branie mieli nie w samej rynnie, a za nią gdzie woda zwalniała i była raptem do kolan z licznymi dołkami.
Pisząc o Sanie cały czas dowiaduję się nowych rzeczy. Nie sposób znać doskonale całą wodę więc część opisów powstaje na podstawie opowieści moich znajomych. A właśnie w tym roku (2013) najwięcej doniesień mam z opisywanego na początku poprzedniego akapitu miejsca. Choć na rybach od lutego byłem już wielokrotnie, w różnych miejscach to jednak twierdzę, że jest to mój najgorszy sezon, w przeciwieństwie do mojego znajomego, który to pokazywał mi zdjęcia kilku swoich okazów powyżej 50 cm i opowiadał o wielu mniejszych. A łowi wyłącznie na odcinku z niebieskimi budowlami przy wodzie. Jak była niska woda to przy prawym brzegu, a kiedy była wysoka, to bez wchodzenia do wody, przy lewym. Nie wiem czy trafiał na odpowiedni dzień bo jak ja byłem na rybach w sobotę, to on w niedzielę, jak ja byłem w czwartek to on we wtorek. Raz trafiło się, że byliśmy tego samego dania. Ja bez ryby i z kilkoma braniami, a on miał kilkanaście brań i kilka małych pstrągów. A może trafił w miejsce jak ja niegdyś na zatopionej łodzi.
Idąc dalej w dół rzeki, ta oddala się od drogi. Z tej strony jednak nie bardzo znajdziemy miejsce by zaparkować samochód. Dlatego najlepiej przedostać się na drugą stronę. Wystarczy jadąc za główną drogą przejechać przez most i za nim skręcić w prawo. Tam po chwili dojedziemy do ośrodka wypoczynkowego, a tuż przed nim możemy zostawić samochód i to nawet przy samej wodzie. Stąd mam punk wypadowy na dość ciekawe miejsca. Po zejściu na wodę przed sobą jest raczej płytko, choć z licznymi małymi rynienkami. Nieco w górę po drugiej stronie na brzegu zobaczymy grillowe stanowisko z charakterystycznym przykrytym strzechą zadaszeniem. To chyba jest najciekawsze miejsce na tej prostej. Jest tam wyraźna spora rynna z małą wysepką. Jak wcześniej pisałem ten fragment wody był prze zemnie zaniedbany. Nie złowiłem tam jeszcze okazu ale jeden ze znajomych – pewnie obrazi się na mnie, że opisuję to miejsce – łowi tam regularnie ładne pstrągi i lipienie. Trzymał on w tajemnicy tą miejscówkę długi czas. Często chwalił się swoimi wynikami, a ja przypisywałem je "cudowi" muchy, a jednak okazało się, że nie mucha tak cudowna, a po prostu to świetne miejsce.
Kolejnym odcinkiem gdzie miałem okazję łowić – bez większych wyników ale wielokrotnie, z zazdrością słuchałem opowieści innych jakie to tam mieli wynik – jest most, a właściwie to pod mostem. Choć jak na całej prostej i tu woda nie wygląda zbyt ciekawie. Wystarczy raz przeprawić się przez koryto by poznać wszelkie jej tajemnice, z zarówno przy lewym jak i prawym brzegu mamy po ładnej rynnie, a ta prawa jest nieco głębsza. Nie lubię tu wędkować bo miejsce to jakieś ruchliwe. Mam jednak pewną teorię, która tyczy się nie tylko tego miejsca a wszelkich takich budowli. Często ludzie, najczęściej dzieci lubią z góry obserwować jak, wrzucane do wody, kawałki chleba zjadane są przez ryby. Sam zresztą nie przejdę obojętnie obok żadnego mostu, a jak na dodatek mam przy sobie coś co rybie może smakować to nie omieszkam rzucić. Ryby często przyzwyczajają się do takiego karmienia i cierpliwie czekają na coś z góry. Dlatego takie miejsca często są bardzo rybne. Wielokrotnie z tego mostu widziano spore stada lipieni, a muszkarze są tu stałymi bywalcami.
Od mostu mamy już niedaleko do drugiego zakrętu, ten odcinek rzeki nawet muszkarze rzadziej odwiedzają. Sam byłem tam może kilka razy i jakoś nie mogę się do tego miejsca przekonać. Żaden z moich znajomych, tam nie łowi, nie mam więc pojęcia czy te ryby tam nie biorą, czy woda nie nadaje się do łowienia. Przypuszczam, że większość wybiera lepsze miejscówki, a właśnie do kolejnej takiej się zbliżamy: drugi zakręt ale ja nazywam ją pod skałą.
Na koniec dodam tylko – często w prasie wędkarskiej pojawiają się rekordy znad Sanu. Jeżeli ktoś pisze, że ryba złowiona została w Lesku to w 80% ma na myśli ten prosty długi odcinek rzeki od zakrętu w Łączkach do kolejnego przy Skale.
poniedziałek, 25 lutego 2013
Górny pstrągowy San – Łączki
Łączki to miejscowość przy Pętli Bieszczadzkiej. Jadąc z Leska w stronę Baligrodu, mijamy most w Huzelah, potem droga biegnie wzdłuż rzeki, a kiedy zaczyna się od niej oddalać na samym skręcie drogi w prawo mamy gruntową dróżkę w lewo. Kiedy zjedziemy, tą utwardzoną klińcem drogą na sam dół do samej rzeki mamy plac na zaparkowanie samochodu – można by powiedzieć kolejny parking. Kiedy ze znajomymi wybieramy miejsce łowienia i padnie hasło Łączki to każdy wie, że chodzi o ten parking, a właściwie ten odcinek rzeki powyżej i kawałek niżej tego parkingu. Jest to chyba najbardziej znane miejsce na Sanie, a przez to i bardzo oblegane. Nie bez powodu bo sporo tu ciekawych miejsc no i ryb tu sporo. Często słyszę jak inni wędkarze mówią o tym miejscu banie, dla mnie i moich znajomych wystarczy hasło Łączki by wiedzieć gdzie pojedziemy.
W przypadku tego odcinka powiedzeni miejscówka będzie trochę niedopowiedziane, bo jest tu kilkaset metrów dobrej wody z przelewami, głazami rynnami. Nie znam na Sanie drugiego tak urozmaiconego dna. Lubię tu łowić przy niskiej i czystej wodzie. Bywa jednak, że Hoczewka po deszczach lub wiosennych roztopach brudzi rzekę – jak wcześniej opisywałem – do połowy. Najlepiej wtedy dotrzeć do krawędzi czystej i brudnej wody lub przedostać się na drugi brzeg. Jest to jednak dość trudne bo nawet znającym dobrze dno trafiają się wpadki, a właściwie wpadnięcia do wody. Śliskie kamienie ,niepozorne przelewy, które potrafią podciąć nogi, momentalnie wymywany spod nóg piasek to wszystko wymusza na brodzącym dużego skupienia i nie tylko przy brudnej wodzie ale również jak jest czysta i niska. Pamiętam sytuację sprzed kliku lat kiedy to mój znajomy bardzo dobry wędkarz, znający San jak mało kto właśnie na Łączkach zaliczył kąpiel. Sytuacja dość groteskowa tyle co kupił sobie nowy kapelusz i był strasznie zadowolony, że słońce nie będzie świecić mu w oczy. Łowił kilkadziesiąt metrów powyżej mnie, i mimo że stał na środku rzeki to wodę miał zaledwie do kolan. Obejrzałem się w jego stronę by zobaczyć jak mu idzie. Zrobił krok do przodu i nagle na wodzie widziałem sam kapelusz. Jak stał wpadł do dołka głębokiego na przynajmniej 1,7 metra bo tyle gdzieś ma wzrostu. Kapelusz przypłynął do mnie, a on wyszedł na kolejny głaz. Wpadnięcie do wody, nawet płytkiej w spodniobutach może skończyć się źle. Uwięzione w środku powietrze może zadziałać jak koło ratunkowe z tą różnicą, że to nogi będą "ratowane", tak wypychanymi do góry nogami nie można się podeprzeć, a wtedy głowa idzie do dna. Zazwyczaj woda znosi takiego pływaka na płytsze miejsce i wtedy bez problemu może się wydostać.
Wróćmy do samej miejscówki. Pamiętacie jak przy opisie poprzedniej – parking – napomknąłem, że przy zejściu do wody w dole widać zakręt. Od ujścia Hoczewki jest to pierwszy zakręt na Sanie. Tuż powyżej niego przy prawym brzegu znajduje się poprzerywana wyspa. Kiedy więc z obecnego miejsca pozostawienia samochodu udamy się w górę rzeki dojdziemy powyżej zakrętu będziemy mieli przed sobą niepozorną wodę, a małej wyspy pod drugiej stronie rzeki nawet nie dostrzeżemy. Wchodzimy do rzeki i obławiamy wszystko przed sobą. Miejsce choć nie pozorne może obdarzyć nas ładną rybą. Sama wysepka po drugiej stronie może okazać się również ciekawa. Ja jednak najczęściej w tym miejscu przedostaję się na drugą stronę rzeki by spokojnie schodzić w dół i obławiać ten mniej uczęszczany i bardziej niedostępny brzeg. Zwłaszcza na początku sezonu kiedy to jeszcze pstrągi są na głębszej i spokojniejszej wodzie.
Przejście w tym miejscu może okazać się niełatwe bo woda mimo, że nie wygląda groźnie, a na dnie nie ma niespodzianek w postaci skał i dołków to jednak nurt w tym miejscu jest dość silny, momentalnie wymywa żwir spod nóg i porywa.
Na samym zakręcie jest dość głęboka woda. Wygląda ona niepozornie ale na dnie jest sporo kryjówek gdzie czają się pstrągi i atakują przepływające przynęty. Jakiś czas temu łowiliśmy ze znajomym nieco niżej. Mimo dobrej pogody i czystej wody, stabilnego od kilku dni ciśnienia, nie mieliśmy brań. Niżej na zakręcie pewien wędkarz holował pstrąga za pstrągiem. Kiedy już mu się znudziło i zszedł z wody zagadaliśmy go, a on pokazał nam dwa prawie pół metrowe pstrągi. Zdradził nam również swoją tajemnicę – łowił na małego pomarańczowego woblera. Poszliśmy na zwolnione przez niego miejsce i również złowiliśmy po kilka pstrągów. Na samym zakręcie mamy dwa przelewy doskonale widoczne przy niskiej wodzie ale prawie wcale ich nie widać kiedy woda jest wyższa. Choć to miejsce jest całkiem niezłe to nie często idę na sam zakręt bo nieco niżej są równie dobre miejsca.
Dwa przelewy – zaraz przy przysposobionym na parking placu, schodzimy do wody i po przejściu krótkiej mielizny dochodzimy do pierwszego przelewu. Kilkadziesiąt metrów wyżej jest kolejny. Oba ułożone prawie równolegle do siebie, ustawione lekko po skosie w górę rzeki. Twarde skały sprawiają, że przelewy niezmiennie z roku na rok wyglądają tak samo. W połowie tego niżej jest spory głaz na którym wygodnie można sobie usiąść, pod warunkiem, że poziom wody jest niski. Przelewy są w wielu miejscach poprzerywane, a przed nimi i za nimi są kolejne mniejsze i głębiej ułożone. Wszytko to, sprawia że woda górą płynie dość wartko, a przy dnie stoi. Czasem różnica poziomu dna wynosi 20 cm, a czasem nawet pół metra. Im dalej idziemy w wodę tym robi się coraz głębiej i ciekawiej. Jeżeli na wodzie zjawiam się odpowiednio wcześnie, zanim inni wędkarze przedeptają te płytsze miejsca to zawsze je obławiam i to z niezłymi efektami. Niestety pstrągi na płytkiej wodzie są dość płochliwe, a miejsce to jest dość ruchliwe więc szybko idąc po krawędzi przelewu udaję się dalej. Oczywiście co kawałek obławiając wodę rzucając a to z prądem, a to w poprzek ale i często pod prąd. Po obu przelewach można przedostać się na drugą stronę Sanu. Najlepiej dostać się tam kiedy woda jest brudzona przez Hoczewkę co niestety często wiąże się również z wyższym stanem, a wtedy przejście wymaga sporo wysiłku. Również zimą ryby wolą prawy brzeg gdzie jest głębiej.
Dobre miejsce, kiedy łowimy od prawego brzegu znajduje się pomiędzy przelewami, a jeżeli chcemy łowić poniżej dolnego to dobrze usytuować się na nim.
Kawałek poniżej przelewów woda się uspokaja i na pozór wygląda nieciekawie.
Zarówno z jednego jak i z drugiej strony jest dość urozmaicone dno. Zaraz poniżej parkingu przy samym brzegu jest dość spokojna i głęboka woda. Niestety częściej tam łowiłem klenie niż pstrągi więc od jakiegoś czasu omijam to miejsce. Kiedyś w ciepły wiosenny dzień przy średniej wodzie przeszedłem przelewem na prawy brzeg, zszedłem nieco poniżej i obławiałem tę spokojną płań. Słońce mocno prześwietlało wodę i ryby nie chciały brać. Wszedłem na spory głaz, a dzięki okularom polaryzacyjnym dokładnie widziałem jak wygląda dno i co dzieje się w wodzie. Wtedy z przeciwnego brzegu do wody wszedł inny wędkarz. Z każdym jego krokiem widziałem jak spod jego nóg uciekają ryby – nie jestem pewien czy na pewno były to pstrągi, sądząc jednak po tym co najczęściej się tam łowi to pewnie tak. Pstrągów tych były setki od małych do wielkich i z każdym krokiem tego wędkarza kolejne. Więcej na Sanie czegoś takiego nie obserwowałem. Coś takiego widziałem również na roztoczańskiej rzece, gdzie pewnego razu podczołgałem się do brzegowej burty, a jak z za niej wyjrzałem to moim oczom ukazała się prawdziwa rzeka – mnóstwo, naprawdę mnóstwo ryb. Upatrzyłem sobie półmetrowgo pstrąga, który stał przy małej kępie trawy wysokiej na 30 cm i szerokiej na 20. Kiedy wyciągnąłem w górę rękę by wykonać rzut wędką nagle w wodzie zrobił się popłoch, a mój upatrzony kropek machnął ogonem podniósł muł z dna i wpłynął w tą kępkę trawy, i tyle go widziałem – jak półmetrowy pstrąg schował się w takiej małej trawce. Podobnie jest na Sanie, ryb jest tam sporo ale i wędkarzy również. Ryby są przepłoszone i kiedy ostro nie żerują to trzeba trochę się namęczyć by je złowić. O moich sposobach łowienia będzie w osobnym rozdziale. Wróćmy do miejsca na Sanie – kilkadziesiąt metrów poniżej przelewu. Jak pisałem wszedłem na głaz, a patrząc z niego wydawało mi się, że woda nie jest zbyt głęboka. Łowiąc poruszałem się w kierunku przeciwległego brzegu. Z każdym krokiem było to coraz trudniejsze bo i owszem przed sobą widziałem kolejne płytsze miejsce ale przede mną był głęboki dołek. Jeden, drugi trzeci udało mi się przejść, czasem nawet przeskoczyć, a kiedy myślałem, że jestem już w domu to niestety trafiłem na głęboką wodę, która zmusiła mnie do zawrócenia. Pewnie przez ten powrót, nie zbyt często tam łowię, wolę inne miejsca. Za to jeden z moich kolegów zazwyczaj wybiera właśnie tą miejscówkę i zawsze coś tam złowi.
Ostatnimi czasy coraz rzadziej łowi się na łączkach małe pstrągi, z tymi większymi raczej nie ma problemu przypuszczam, że sprawcą jest głowacica, którą od czasu do czasu ktoś wyciągnie. Ale kto by nie chciał mieć takiego przyłowu.
W przypadku tego odcinka powiedzeni miejscówka będzie trochę niedopowiedziane, bo jest tu kilkaset metrów dobrej wody z przelewami, głazami rynnami. Nie znam na Sanie drugiego tak urozmaiconego dna. Lubię tu łowić przy niskiej i czystej wodzie. Bywa jednak, że Hoczewka po deszczach lub wiosennych roztopach brudzi rzekę – jak wcześniej opisywałem – do połowy. Najlepiej wtedy dotrzeć do krawędzi czystej i brudnej wody lub przedostać się na drugi brzeg. Jest to jednak dość trudne bo nawet znającym dobrze dno trafiają się wpadki, a właściwie wpadnięcia do wody. Śliskie kamienie ,niepozorne przelewy, które potrafią podciąć nogi, momentalnie wymywany spod nóg piasek to wszystko wymusza na brodzącym dużego skupienia i nie tylko przy brudnej wodzie ale również jak jest czysta i niska. Pamiętam sytuację sprzed kliku lat kiedy to mój znajomy bardzo dobry wędkarz, znający San jak mało kto właśnie na Łączkach zaliczył kąpiel. Sytuacja dość groteskowa tyle co kupił sobie nowy kapelusz i był strasznie zadowolony, że słońce nie będzie świecić mu w oczy. Łowił kilkadziesiąt metrów powyżej mnie, i mimo że stał na środku rzeki to wodę miał zaledwie do kolan. Obejrzałem się w jego stronę by zobaczyć jak mu idzie. Zrobił krok do przodu i nagle na wodzie widziałem sam kapelusz. Jak stał wpadł do dołka głębokiego na przynajmniej 1,7 metra bo tyle gdzieś ma wzrostu. Kapelusz przypłynął do mnie, a on wyszedł na kolejny głaz. Wpadnięcie do wody, nawet płytkiej w spodniobutach może skończyć się źle. Uwięzione w środku powietrze może zadziałać jak koło ratunkowe z tą różnicą, że to nogi będą "ratowane", tak wypychanymi do góry nogami nie można się podeprzeć, a wtedy głowa idzie do dna. Zazwyczaj woda znosi takiego pływaka na płytsze miejsce i wtedy bez problemu może się wydostać.
Wróćmy do samej miejscówki. Pamiętacie jak przy opisie poprzedniej – parking – napomknąłem, że przy zejściu do wody w dole widać zakręt. Od ujścia Hoczewki jest to pierwszy zakręt na Sanie. Tuż powyżej niego przy prawym brzegu znajduje się poprzerywana wyspa. Kiedy więc z obecnego miejsca pozostawienia samochodu udamy się w górę rzeki dojdziemy powyżej zakrętu będziemy mieli przed sobą niepozorną wodę, a małej wyspy pod drugiej stronie rzeki nawet nie dostrzeżemy. Wchodzimy do rzeki i obławiamy wszystko przed sobą. Miejsce choć nie pozorne może obdarzyć nas ładną rybą. Sama wysepka po drugiej stronie może okazać się również ciekawa. Ja jednak najczęściej w tym miejscu przedostaję się na drugą stronę rzeki by spokojnie schodzić w dół i obławiać ten mniej uczęszczany i bardziej niedostępny brzeg. Zwłaszcza na początku sezonu kiedy to jeszcze pstrągi są na głębszej i spokojniejszej wodzie.
Przejście w tym miejscu może okazać się niełatwe bo woda mimo, że nie wygląda groźnie, a na dnie nie ma niespodzianek w postaci skał i dołków to jednak nurt w tym miejscu jest dość silny, momentalnie wymywa żwir spod nóg i porywa.
Na samym zakręcie jest dość głęboka woda. Wygląda ona niepozornie ale na dnie jest sporo kryjówek gdzie czają się pstrągi i atakują przepływające przynęty. Jakiś czas temu łowiliśmy ze znajomym nieco niżej. Mimo dobrej pogody i czystej wody, stabilnego od kilku dni ciśnienia, nie mieliśmy brań. Niżej na zakręcie pewien wędkarz holował pstrąga za pstrągiem. Kiedy już mu się znudziło i zszedł z wody zagadaliśmy go, a on pokazał nam dwa prawie pół metrowe pstrągi. Zdradził nam również swoją tajemnicę – łowił na małego pomarańczowego woblera. Poszliśmy na zwolnione przez niego miejsce i również złowiliśmy po kilka pstrągów. Na samym zakręcie mamy dwa przelewy doskonale widoczne przy niskiej wodzie ale prawie wcale ich nie widać kiedy woda jest wyższa. Choć to miejsce jest całkiem niezłe to nie często idę na sam zakręt bo nieco niżej są równie dobre miejsca.
Dwa przelewy – zaraz przy przysposobionym na parking placu, schodzimy do wody i po przejściu krótkiej mielizny dochodzimy do pierwszego przelewu. Kilkadziesiąt metrów wyżej jest kolejny. Oba ułożone prawie równolegle do siebie, ustawione lekko po skosie w górę rzeki. Twarde skały sprawiają, że przelewy niezmiennie z roku na rok wyglądają tak samo. W połowie tego niżej jest spory głaz na którym wygodnie można sobie usiąść, pod warunkiem, że poziom wody jest niski. Przelewy są w wielu miejscach poprzerywane, a przed nimi i za nimi są kolejne mniejsze i głębiej ułożone. Wszytko to, sprawia że woda górą płynie dość wartko, a przy dnie stoi. Czasem różnica poziomu dna wynosi 20 cm, a czasem nawet pół metra. Im dalej idziemy w wodę tym robi się coraz głębiej i ciekawiej. Jeżeli na wodzie zjawiam się odpowiednio wcześnie, zanim inni wędkarze przedeptają te płytsze miejsca to zawsze je obławiam i to z niezłymi efektami. Niestety pstrągi na płytkiej wodzie są dość płochliwe, a miejsce to jest dość ruchliwe więc szybko idąc po krawędzi przelewu udaję się dalej. Oczywiście co kawałek obławiając wodę rzucając a to z prądem, a to w poprzek ale i często pod prąd. Po obu przelewach można przedostać się na drugą stronę Sanu. Najlepiej dostać się tam kiedy woda jest brudzona przez Hoczewkę co niestety często wiąże się również z wyższym stanem, a wtedy przejście wymaga sporo wysiłku. Również zimą ryby wolą prawy brzeg gdzie jest głębiej.
Dobre miejsce, kiedy łowimy od prawego brzegu znajduje się pomiędzy przelewami, a jeżeli chcemy łowić poniżej dolnego to dobrze usytuować się na nim.
Kawałek poniżej przelewów woda się uspokaja i na pozór wygląda nieciekawie.
Zarówno z jednego jak i z drugiej strony jest dość urozmaicone dno. Zaraz poniżej parkingu przy samym brzegu jest dość spokojna i głęboka woda. Niestety częściej tam łowiłem klenie niż pstrągi więc od jakiegoś czasu omijam to miejsce. Kiedyś w ciepły wiosenny dzień przy średniej wodzie przeszedłem przelewem na prawy brzeg, zszedłem nieco poniżej i obławiałem tę spokojną płań. Słońce mocno prześwietlało wodę i ryby nie chciały brać. Wszedłem na spory głaz, a dzięki okularom polaryzacyjnym dokładnie widziałem jak wygląda dno i co dzieje się w wodzie. Wtedy z przeciwnego brzegu do wody wszedł inny wędkarz. Z każdym jego krokiem widziałem jak spod jego nóg uciekają ryby – nie jestem pewien czy na pewno były to pstrągi, sądząc jednak po tym co najczęściej się tam łowi to pewnie tak. Pstrągów tych były setki od małych do wielkich i z każdym krokiem tego wędkarza kolejne. Więcej na Sanie czegoś takiego nie obserwowałem. Coś takiego widziałem również na roztoczańskiej rzece, gdzie pewnego razu podczołgałem się do brzegowej burty, a jak z za niej wyjrzałem to moim oczom ukazała się prawdziwa rzeka – mnóstwo, naprawdę mnóstwo ryb. Upatrzyłem sobie półmetrowgo pstrąga, który stał przy małej kępie trawy wysokiej na 30 cm i szerokiej na 20. Kiedy wyciągnąłem w górę rękę by wykonać rzut wędką nagle w wodzie zrobił się popłoch, a mój upatrzony kropek machnął ogonem podniósł muł z dna i wpłynął w tą kępkę trawy, i tyle go widziałem – jak półmetrowy pstrąg schował się w takiej małej trawce. Podobnie jest na Sanie, ryb jest tam sporo ale i wędkarzy również. Ryby są przepłoszone i kiedy ostro nie żerują to trzeba trochę się namęczyć by je złowić. O moich sposobach łowienia będzie w osobnym rozdziale. Wróćmy do miejsca na Sanie – kilkadziesiąt metrów poniżej przelewu. Jak pisałem wszedłem na głaz, a patrząc z niego wydawało mi się, że woda nie jest zbyt głęboka. Łowiąc poruszałem się w kierunku przeciwległego brzegu. Z każdym krokiem było to coraz trudniejsze bo i owszem przed sobą widziałem kolejne płytsze miejsce ale przede mną był głęboki dołek. Jeden, drugi trzeci udało mi się przejść, czasem nawet przeskoczyć, a kiedy myślałem, że jestem już w domu to niestety trafiłem na głęboką wodę, która zmusiła mnie do zawrócenia. Pewnie przez ten powrót, nie zbyt często tam łowię, wolę inne miejsca. Za to jeden z moich kolegów zazwyczaj wybiera właśnie tą miejscówkę i zawsze coś tam złowi.
Ostatnimi czasy coraz rzadziej łowi się na łączkach małe pstrągi, z tymi większymi raczej nie ma problemu przypuszczam, że sprawcą jest głowacica, którą od czasu do czasu ktoś wyciągnie. Ale kto by nie chciał mieć takiego przyłowu.
sobota, 23 lutego 2013
Górny pstrągowy San – przy parkingu
Niewiele rzek jest tak dobrze dostępnych dla wędkarzy jak San. Jadąc samochodem drogą wzdłuż rzeki można by trollingować, gdyby tylko drzewa nie przeszkadzały. A tu jeszcze parking dla wędkarzy. Ten parking znajdziecie jadąc od Leska w stronę Baligrodu, tuż przed miejscowością Hoczew. Z miejsca tego jest kilkadziesiąt metrów do opisywanej wcześniej Hoczewki i kilkanaście do świetnego łowiska – ja je nazywam: przy parkingu.
Zaraz poniżej parkingu jest zejście nad wodę, a jeszcze kilka metrów niżej zjazd dla samochodów – ostatnio tylko dla terenówek i traktorów. Schodzimy więc tym zjazdem i zaczynamy. Łowimy albo z brzegu posuwając się w górę, albo wchodzimy w tym miejscu do rzeki i również poruszamy się w górę. Jest to miejsce z dość spokojną i głęboką wodą. Świetna miejscówka zimowa – szkoda tylko, że coraz bardziej zamulona, a przez to i ryb mniej. Poniżej tego zjazdu nigdy nie złowiłem wymiarowego pstrąga. Owszem maluchów można nałapać sporo, a może i nawet jakieś większe sztuki tam się czają, ja ich nie widziałem. Stąd patrząc w dół rzeki widzimy kolejną miejscówkę: pierwszy zakręt na Łączkach – o tym miejscu napiszę w następnym rozdziale. Wróćmy do parkingu. Jest to miejsce gdzie na początku mojej pstrągowej przygody bywałem bardzo często, a i teraz prawie zawsze je odwiedzam.
Schodzimy więc zjazdem w stronę wody i od razu przed nami jest kilka podwodnych głazów – przy niskiej stanie rzeki ich czubki widać nad wodą, a przy wyższym widać jak ją marszczą. Za tymi głazami zazwyczaj czają się jakieś kropki. Nigdy tam nie złowiłem dużego pstrąga ale takie około 30 cm często. Idąc brzegiem ciężko się przedrzeć przez krzaki. Bobry ulubiły sobie to miejsce i zwaliły kilka drzew. To wszystko zarosło i z wędką w wędkarskim rynsztunku trudno znaleźć dogodne miejsce do rzutu, a ryby lubią tu trzymać się blisko brzegu. Z każdym rokiem teren zarasta i coraz trudniej tam się poruszać.
Swego czasu jakiś miejscowy cumował tam swoją zieloną drewnianą łajbę. Raz nawet widziałem jak przeprawiał się nią przez San. Kilka lat temu łódka zbutwiała, a muł pochłonął ją w połowie. Na tak zatopionej łajbie dość wygodnie się stało, zwłaszcza, że od brzegu jest grząsko. Przez jeden sezon mogliśmy łowić pstrągi z łodzi, a przed każdym wyjazdem śmialiśmy się ze znajomymi, że trzeba zrobić rezerwację. I nie tylko dla tego, że wygodnie było na niej stanąć ale miejsce to okazało się bardzo rybne. Choć często tam łowiliśmy, to tamtego sezonu na przełomie lutego i marca przez kilka tygodni było to jedyne miejsce, w którym brały pstrągi. Pod dwóch godzinach łowienia na zmianę z jednego miejsca mieliśmy po kilka ładnych pstrągów i kilkanaście brań i spadów. Na kilku wyjazdach ja łowiłem ze środka rzeki, a kolega z łodzi i z jednego miejsca mieliśmy po kilka ryb. Śmialiśmy się z innych, że zaraz wam pokażemy jak się łowi i faktycznie wystarczyło kilka rzutów i pstrąg na zawołanie. Na kolejnych wyprawach, tam kierowaliśmy pierwsze kroki i zawsze były wyniki. Takie łownie szybko się nudzi więc po godzinie, dwóch ruszaliśmy testować inne miejsca. Pamiętam napotkanego wędkarza, który zagadał do nas, że pogoda do niczego i ryby nie biorą – jak to nie biorą, my już mieliśmy po kilkanaście brań. Ale faktycznie, przez kilka wyjazdów tylko z łódki mieliśmy efekty, inne miejsca były jałowe jak pustynia. Kolejnego sezonu muł pochłoną prawie całą łódkę, część desek odpadło, a pstrągi zniknęły tzn. nadal brania były ale już nie tak obfite.
Dużo wcześniej bo w 2004 roku miejsce przy parkingu obdarowało mnie rekordowym pstrągiem. Był to czerwiec, piękny słoneczny poranek. Miałem wybrać się ze znajomym na sandacze, gdzieś na zbiornik soliński. Okazało się jednak, że mój towarzysz nie może jechać bo coś mu wypadło. Napalony na wyjazd zmieniłem plany i udałem się na San właśnie na tą miejscówkę. Wpadająca powyżej Hoczewka, niosła brudną wodę. Rzeka do połowy była jak kawa, a dalej czysta jak kryształ. Zjawisko dość częste na Sanie i obserwowane od ujścia Hoczewki do mostu w Huzelach, a czasem nawet niżej do skały. Wszedłem na środek rzeki i łowiłem zarzucając w stronę brudnej wody. Założyłem na agrafkę Invader-a 4 cm w kolorze naturalnym srebrnym, kilka rzutów, ba kilkanaście albo kilkadziesiąt i nic. Widziałem wprawdzie jak na granicy brudnej wody do mojego woblerka wychodzą pstrągi. Postanawiam zmienić kolor – dalej pozostając wierny modelowi Invader – założyłem jaskrawo-zielonego (FT). Kilka rzutów w brudną wodę i jest! Coś siedzi!. Jakieś kilkanaście metrów ode mnie coś zawirowało. Moim oczom ukazał się grzbiet wielkiego pstrąga. Nogi zrobiły mi się jak z waty. Próbuję go wyholować na moim dość delikatnym zestawie ale ryba ani o centymetr nie drgnie. Pstrąg zanurkował i sobie odpoczywał za kamieniem. Roztrzęsiony z emocji powoli zwijałem żyłkę i krok za krokiem zbliżałem się do niewielkiego głazu. Za niego widać było łeb z zapiętym w nożyczki woblerem. Druga kotwica zapięła się o porastające kamień rośliny. Pomyślałem, no to już po rybie. Postanowiłem delikatnie podebrać ją od ogona. Zachowując się bardzo cicho, a wszelkie ruchy wykonując jak na filmie w zwolnionym tempie udało mi się wprowadzić ją do podbieraka. Był to mój największy pstrąg z Sanu. Pod dokładnym zmierzeniu wyszło, że miał 56 cm. Tego dnia już więcej nie wędkowałem, a wrażeń i emocji wystarczyło mi na dwa tygodnie.
Przez lata miejsce przy parkingu było moim ulubionym. Często przy zjeździe przechodziłem na drugą stronę rzeki, szedłem w górę do ujścia Hoczewki i schodząc obławiałem wodę. Właściwie na całym odcinku co kawałek są jakieś dołki, rynny i głazy. Idealne pstrągowe kryjówki. Zimą i wczesną wiosną szukałem ich w głębszych miejscach, a kiedy śniegi zeszły i słońce już mocno grzało wodę to na bystrzynach. Czasem można się było pomylić bo w lutym ryby żerowały na płytkiej bystrej wodzie, a latem na spokojnej głębokiej. Jedno było niezmienne, zazwyczaj łowiłem brodząc środkiem rzeki i kiedy rzucałem na lewy brzeg to łapałem większe sztuki, a rzucając na prawy przynętę atakowały oseski, a pod samym brzegiem, w niektóre dni, co rzut to branie. W to miejsce prowadziłem młodych wędkarzy. Dużej ryby nigdy tam nie złowili ale za to mogli wprawić się w zacinaniu i holowaniu, a jak już się wprawili na pstrągowym przedszkolu to łatwiej im było z większymi sztukami.
Na jedną rzecz na Sanie trzeba uważać czasem elektrownia zaczyna działać na dwie turbiny, a wtedy zrzut wody jest taki, że w ciągu 15 minut poziom podnosi się o 20 cm, a uciąg przy tym bardzo silny. Widziałem już kilku wędkarzy, którzy przeszli na drugą stronę i nie zdążyli w porę wrócić. By dostać się na parking musieli brzegiem schodzić nawet kilkaset metrów szukając płytszej wody. Sam zresztą padłem ofiarą turbiny ale o tym sporo dalej.
Zaraz poniżej parkingu jest zejście nad wodę, a jeszcze kilka metrów niżej zjazd dla samochodów – ostatnio tylko dla terenówek i traktorów. Schodzimy więc tym zjazdem i zaczynamy. Łowimy albo z brzegu posuwając się w górę, albo wchodzimy w tym miejscu do rzeki i również poruszamy się w górę. Jest to miejsce z dość spokojną i głęboką wodą. Świetna miejscówka zimowa – szkoda tylko, że coraz bardziej zamulona, a przez to i ryb mniej. Poniżej tego zjazdu nigdy nie złowiłem wymiarowego pstrąga. Owszem maluchów można nałapać sporo, a może i nawet jakieś większe sztuki tam się czają, ja ich nie widziałem. Stąd patrząc w dół rzeki widzimy kolejną miejscówkę: pierwszy zakręt na Łączkach – o tym miejscu napiszę w następnym rozdziale. Wróćmy do parkingu. Jest to miejsce gdzie na początku mojej pstrągowej przygody bywałem bardzo często, a i teraz prawie zawsze je odwiedzam.
Schodzimy więc zjazdem w stronę wody i od razu przed nami jest kilka podwodnych głazów – przy niskiej stanie rzeki ich czubki widać nad wodą, a przy wyższym widać jak ją marszczą. Za tymi głazami zazwyczaj czają się jakieś kropki. Nigdy tam nie złowiłem dużego pstrąga ale takie około 30 cm często. Idąc brzegiem ciężko się przedrzeć przez krzaki. Bobry ulubiły sobie to miejsce i zwaliły kilka drzew. To wszystko zarosło i z wędką w wędkarskim rynsztunku trudno znaleźć dogodne miejsce do rzutu, a ryby lubią tu trzymać się blisko brzegu. Z każdym rokiem teren zarasta i coraz trudniej tam się poruszać.
Swego czasu jakiś miejscowy cumował tam swoją zieloną drewnianą łajbę. Raz nawet widziałem jak przeprawiał się nią przez San. Kilka lat temu łódka zbutwiała, a muł pochłonął ją w połowie. Na tak zatopionej łajbie dość wygodnie się stało, zwłaszcza, że od brzegu jest grząsko. Przez jeden sezon mogliśmy łowić pstrągi z łodzi, a przed każdym wyjazdem śmialiśmy się ze znajomymi, że trzeba zrobić rezerwację. I nie tylko dla tego, że wygodnie było na niej stanąć ale miejsce to okazało się bardzo rybne. Choć często tam łowiliśmy, to tamtego sezonu na przełomie lutego i marca przez kilka tygodni było to jedyne miejsce, w którym brały pstrągi. Pod dwóch godzinach łowienia na zmianę z jednego miejsca mieliśmy po kilka ładnych pstrągów i kilkanaście brań i spadów. Na kilku wyjazdach ja łowiłem ze środka rzeki, a kolega z łodzi i z jednego miejsca mieliśmy po kilka ryb. Śmialiśmy się z innych, że zaraz wam pokażemy jak się łowi i faktycznie wystarczyło kilka rzutów i pstrąg na zawołanie. Na kolejnych wyprawach, tam kierowaliśmy pierwsze kroki i zawsze były wyniki. Takie łownie szybko się nudzi więc po godzinie, dwóch ruszaliśmy testować inne miejsca. Pamiętam napotkanego wędkarza, który zagadał do nas, że pogoda do niczego i ryby nie biorą – jak to nie biorą, my już mieliśmy po kilkanaście brań. Ale faktycznie, przez kilka wyjazdów tylko z łódki mieliśmy efekty, inne miejsca były jałowe jak pustynia. Kolejnego sezonu muł pochłoną prawie całą łódkę, część desek odpadło, a pstrągi zniknęły tzn. nadal brania były ale już nie tak obfite.
Dużo wcześniej bo w 2004 roku miejsce przy parkingu obdarowało mnie rekordowym pstrągiem. Był to czerwiec, piękny słoneczny poranek. Miałem wybrać się ze znajomym na sandacze, gdzieś na zbiornik soliński. Okazało się jednak, że mój towarzysz nie może jechać bo coś mu wypadło. Napalony na wyjazd zmieniłem plany i udałem się na San właśnie na tą miejscówkę. Wpadająca powyżej Hoczewka, niosła brudną wodę. Rzeka do połowy była jak kawa, a dalej czysta jak kryształ. Zjawisko dość częste na Sanie i obserwowane od ujścia Hoczewki do mostu w Huzelach, a czasem nawet niżej do skały. Wszedłem na środek rzeki i łowiłem zarzucając w stronę brudnej wody. Założyłem na agrafkę Invader-a 4 cm w kolorze naturalnym srebrnym, kilka rzutów, ba kilkanaście albo kilkadziesiąt i nic. Widziałem wprawdzie jak na granicy brudnej wody do mojego woblerka wychodzą pstrągi. Postanawiam zmienić kolor – dalej pozostając wierny modelowi Invader – założyłem jaskrawo-zielonego (FT). Kilka rzutów w brudną wodę i jest! Coś siedzi!. Jakieś kilkanaście metrów ode mnie coś zawirowało. Moim oczom ukazał się grzbiet wielkiego pstrąga. Nogi zrobiły mi się jak z waty. Próbuję go wyholować na moim dość delikatnym zestawie ale ryba ani o centymetr nie drgnie. Pstrąg zanurkował i sobie odpoczywał za kamieniem. Roztrzęsiony z emocji powoli zwijałem żyłkę i krok za krokiem zbliżałem się do niewielkiego głazu. Za niego widać było łeb z zapiętym w nożyczki woblerem. Druga kotwica zapięła się o porastające kamień rośliny. Pomyślałem, no to już po rybie. Postanowiłem delikatnie podebrać ją od ogona. Zachowując się bardzo cicho, a wszelkie ruchy wykonując jak na filmie w zwolnionym tempie udało mi się wprowadzić ją do podbieraka. Był to mój największy pstrąg z Sanu. Pod dokładnym zmierzeniu wyszło, że miał 56 cm. Tego dnia już więcej nie wędkowałem, a wrażeń i emocji wystarczyło mi na dwa tygodnie.
Przez lata miejsce przy parkingu było moim ulubionym. Często przy zjeździe przechodziłem na drugą stronę rzeki, szedłem w górę do ujścia Hoczewki i schodząc obławiałem wodę. Właściwie na całym odcinku co kawałek są jakieś dołki, rynny i głazy. Idealne pstrągowe kryjówki. Zimą i wczesną wiosną szukałem ich w głębszych miejscach, a kiedy śniegi zeszły i słońce już mocno grzało wodę to na bystrzynach. Czasem można się było pomylić bo w lutym ryby żerowały na płytkiej bystrej wodzie, a latem na spokojnej głębokiej. Jedno było niezmienne, zazwyczaj łowiłem brodząc środkiem rzeki i kiedy rzucałem na lewy brzeg to łapałem większe sztuki, a rzucając na prawy przynętę atakowały oseski, a pod samym brzegiem, w niektóre dni, co rzut to branie. W to miejsce prowadziłem młodych wędkarzy. Dużej ryby nigdy tam nie złowili ale za to mogli wprawić się w zacinaniu i holowaniu, a jak już się wprawili na pstrągowym przedszkolu to łatwiej im było z większymi sztukami.
Na jedną rzecz na Sanie trzeba uważać czasem elektrownia zaczyna działać na dwie turbiny, a wtedy zrzut wody jest taki, że w ciągu 15 minut poziom podnosi się o 20 cm, a uciąg przy tym bardzo silny. Widziałem już kilku wędkarzy, którzy przeszli na drugą stronę i nie zdążyli w porę wrócić. By dostać się na parking musieli brzegiem schodzić nawet kilkaset metrów szukając płytszej wody. Sam zresztą padłem ofiarą turbiny ale o tym sporo dalej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)