sobota, 23 lutego 2013

Górny pstrągowy San – przy parkingu

Niewiele rzek jest tak dobrze dostępnych dla wędkarzy jak San. Jadąc samochodem drogą wzdłuż rzeki można by trollingować, gdyby tylko drzewa nie przeszkadzały. A tu jeszcze parking dla wędkarzy. Ten parking znajdziecie jadąc od Leska w stronę Baligrodu, tuż przed miejscowością Hoczew. Z miejsca tego jest kilkadziesiąt metrów do opisywanej wcześniej Hoczewki i kilkanaście do świetnego łowiska – ja je nazywam: przy parkingu.

Zaraz poniżej parkingu jest zejście nad wodę, a jeszcze kilka metrów niżej zjazd dla samochodów – ostatnio tylko dla terenówek i traktorów. Schodzimy więc tym zjazdem i zaczynamy. Łowimy albo z brzegu posuwając się w górę, albo wchodzimy w tym miejscu do rzeki i również poruszamy się w górę. Jest to miejsce z dość spokojną i głęboką wodą. Świetna miejscówka zimowa – szkoda tylko, że coraz bardziej zamulona, a przez to i ryb mniej. Poniżej tego zjazdu nigdy nie złowiłem wymiarowego pstrąga. Owszem maluchów można nałapać sporo, a może i nawet jakieś większe sztuki tam się czają, ja ich nie widziałem. Stąd patrząc w dół rzeki widzimy kolejną miejscówkę: pierwszy zakręt na Łączkach – o tym miejscu napiszę w następnym rozdziale. Wróćmy do parkingu.  Jest to miejsce gdzie na początku mojej pstrągowej przygody bywałem bardzo często, a i teraz prawie zawsze je odwiedzam.
Schodzimy więc zjazdem w stronę wody i od razu przed nami jest kilka podwodnych głazów – przy niskiej stanie rzeki ich czubki widać nad wodą, a przy wyższym widać jak ją marszczą. Za tymi głazami zazwyczaj czają się jakieś kropki. Nigdy tam nie złowiłem dużego pstrąga ale takie około 30 cm często. Idąc brzegiem ciężko się przedrzeć przez krzaki. Bobry ulubiły sobie to miejsce i zwaliły kilka drzew. To wszystko zarosło i z wędką w wędkarskim rynsztunku trudno znaleźć dogodne miejsce do rzutu, a ryby lubią tu trzymać się blisko brzegu. Z każdym rokiem teren zarasta i coraz trudniej tam się poruszać.

Swego czasu jakiś miejscowy cumował tam swoją zieloną drewnianą łajbę. Raz nawet widziałem jak przeprawiał się nią przez San. Kilka lat temu łódka zbutwiała, a muł pochłonął ją w połowie. Na tak zatopionej łajbie dość wygodnie się stało, zwłaszcza, że od brzegu jest grząsko. Przez jeden sezon mogliśmy łowić pstrągi z łodzi, a przed każdym wyjazdem śmialiśmy się ze znajomymi, że trzeba zrobić rezerwację. I nie tylko dla tego, że wygodnie było na niej stanąć ale miejsce to okazało się bardzo rybne. Choć często tam łowiliśmy, to tamtego sezonu na przełomie lutego i marca przez kilka tygodni było to jedyne miejsce, w którym brały pstrągi. Pod dwóch godzinach łowienia na zmianę z jednego miejsca mieliśmy po kilka ładnych pstrągów i kilkanaście brań i spadów. Na kilku wyjazdach ja łowiłem ze środka rzeki, a kolega z łodzi i z jednego miejsca mieliśmy po kilka ryb. Śmialiśmy się z innych, że zaraz wam pokażemy jak się łowi i faktycznie wystarczyło kilka rzutów i pstrąg na zawołanie. Na kolejnych wyprawach, tam kierowaliśmy pierwsze kroki i zawsze były wyniki. Takie łownie szybko się nudzi więc po godzinie, dwóch ruszaliśmy testować inne miejsca. Pamiętam napotkanego wędkarza, który zagadał do nas, że pogoda do niczego i ryby nie biorą – jak to nie biorą, my już mieliśmy po kilkanaście brań. Ale faktycznie, przez kilka wyjazdów tylko z łódki mieliśmy efekty, inne miejsca były jałowe jak pustynia. Kolejnego sezonu muł pochłoną prawie całą łódkę, część desek odpadło, a pstrągi zniknęły tzn. nadal brania były ale już nie tak obfite.

Dużo wcześniej bo w 2004 roku miejsce przy parkingu obdarowało mnie rekordowym pstrągiem. Był to czerwiec, piękny słoneczny poranek. Miałem wybrać się ze znajomym na sandacze, gdzieś na zbiornik soliński. Okazało się jednak, że mój towarzysz nie może jechać bo coś mu wypadło. Napalony na wyjazd zmieniłem plany i udałem się na San właśnie na tą miejscówkę. Wpadająca powyżej Hoczewka, niosła brudną wodę. Rzeka do połowy była jak kawa, a dalej czysta jak kryształ. Zjawisko dość częste na Sanie i obserwowane od ujścia Hoczewki do mostu w Huzelach, a czasem nawet niżej do skały. Wszedłem na środek rzeki i łowiłem zarzucając w stronę brudnej wody. Założyłem na agrafkę Invader-a 4 cm w kolorze naturalnym srebrnym, kilka rzutów, ba kilkanaście albo kilkadziesiąt i nic. Widziałem wprawdzie jak na granicy brudnej wody do mojego woblerka wychodzą pstrągi. Postanawiam zmienić kolor – dalej pozostając wierny modelowi Invader – założyłem jaskrawo-zielonego (FT). Kilka rzutów w brudną wodę i jest! Coś siedzi!. Jakieś kilkanaście metrów ode mnie coś zawirowało. Moim oczom ukazał się grzbiet wielkiego pstrąga. Nogi zrobiły mi się jak z waty. Próbuję go wyholować na moim dość delikatnym zestawie ale ryba ani o centymetr nie drgnie. Pstrąg zanurkował i sobie odpoczywał za kamieniem. Roztrzęsiony z emocji powoli zwijałem żyłkę i krok za krokiem zbliżałem się do niewielkiego głazu. Za niego widać było łeb z zapiętym w nożyczki woblerem. Druga kotwica zapięła się o porastające kamień rośliny. Pomyślałem, no to już po rybie. Postanowiłem delikatnie podebrać ją od ogona. Zachowując się bardzo cicho, a wszelkie ruchy wykonując jak na filmie w zwolnionym tempie udało mi się wprowadzić ją do podbieraka. Był to mój największy pstrąg z Sanu. Pod dokładnym zmierzeniu wyszło, że miał 56 cm. Tego dnia już więcej nie wędkowałem, a wrażeń i emocji wystarczyło mi na dwa tygodnie.

Przez lata miejsce przy parkingu było moim ulubionym. Często przy zjeździe przechodziłem na drugą stronę rzeki, szedłem w górę do ujścia Hoczewki i schodząc obławiałem wodę. Właściwie na całym odcinku co kawałek są jakieś dołki, rynny i głazy. Idealne pstrągowe kryjówki. Zimą i wczesną wiosną szukałem ich w głębszych miejscach, a kiedy śniegi zeszły i słońce już mocno grzało wodę to na bystrzynach. Czasem można się było pomylić bo w lutym ryby żerowały na płytkiej bystrej wodzie, a latem na spokojnej głębokiej. Jedno było niezmienne, zazwyczaj łowiłem brodząc środkiem rzeki i kiedy rzucałem na lewy brzeg to łapałem większe sztuki, a rzucając na prawy przynętę atakowały oseski, a pod samym brzegiem, w niektóre dni, co rzut to branie. W to miejsce prowadziłem młodych wędkarzy. Dużej ryby nigdy tam nie złowili ale za to mogli wprawić się w zacinaniu i holowaniu, a jak już się wprawili na pstrągowym przedszkolu to łatwiej im było z większymi sztukami.

Na jedną rzecz na Sanie trzeba uważać czasem elektrownia zaczyna działać na dwie turbiny, a wtedy zrzut wody jest taki, że w ciągu 15 minut poziom podnosi się o 20 cm, a uciąg przy tym bardzo silny. Widziałem już kilku wędkarzy, którzy przeszli na drugą stronę i nie zdążyli w porę wrócić. By dostać się na parking musieli brzegiem schodzić nawet kilkaset metrów szukając płytszej wody. Sam zresztą padłem ofiarą turbiny ale o tym sporo dalej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz