niedziela, 21 kwietnia 2013

Górny pstrągowy San – Postołów Domki

Domki w Postołowie – tak nazywam jedną z moich ulubionych miejscówek. Presja jest tu zdecydowanie mniejsza niż na górnych odcinkach, choć bywają dni, że nie bardzo jest gdzie się wcisnąć. Z tym miejscem związane kilka moich wspomnień. Na początek jednak napiszę gdzie to jest i jak dojechać. Nazwa może trochę mylna bo miejscówka leży w administracyjnych granicach Leska. Aby tam dotrzeć trzeba przejechać most w Postołowie i jadąc na Lesko po przejechaniu około kilometra skręcamy w prawo – tuż przed budynkiem firmy Talens znanej w całej europie z produkcji artykułów dla malarzy. Ponoć za samym mostem jest nowa droga, którą też można tam dojechać. Ja jednak z przyzwyczajenie zawsze wybieram pierwszy wariant. Skręcamy więc na ulicę Podgórska, następnie na Wolańską choć droga tam kilka razy skręca, to trzymając się głównej – a jest to dość intuicyjne – na pewno nie zabłądzimy. Kiedy już skończy się nam droga znaczy, że dotarliśmy. Właściwie to prawie dotarliśmy bo to miejsce można podzielić na cztery kawałki: Zakręt, Pod drutami, Domki oraz Wyspa.


ZAKRĘT I POD DRUTAMI

Zacznę od najwyżej położonych: Zakręt i Pod drutami. Jak tam dotrzeć? Jak już dojechaliśmy do wcześniej opisywanego końca drogi, to albo możemy pozostawić gdzieś auto na poboczu, albo jak warunki gruntowe pozwalają możemy pojechać najdalej jak się da. Pisać o tym ostatnim odcinku droga będzie przesadzone bo poza traktorami i terenówkami to mało kto się tam zapuszcza samochodem. W zimie kiedy ziemia zamarznie, a śniegu nie ma zbyt wiele albo w lecie kiedy ziemia wyschnie można się pokusić o dalszą jazdę. Niestety takie wymarzone warunki wprawdzie się zdarzają ale niezbyt często. Kiedy jednak mam taką możliwość to jadę jak najdalej, a jak nie da się dojechać i trzeba zatrzymać się na końcu normalnej drogi i na piechotę iść w górę, to rzadko kiedy udaję się na sam zakręt, bo jest tam ponad kilometr. Wtedy najczęściej wybieram miejsce pod drutami wysokiego napięcia, gdzie do przejścia mam około pięćset metrów.

O samym zakręcie z własnego doświadczenia nie wiele mogę napisać bo łowię tam sporadycznie nie dość regularnie by znać to miejsce jak inne. Woda na samym zakręcie po jego zewnętrznej jest dość głęboka, a po wewnętrznej zamulona płycizna. Ponoć łowiono tam spore pstrągi i głowacice. Ja nie pamiętam czy kiedykolwiek coś tam złapałem, pewnie nie, a jak już to nic co by utkwiło w mojej pamięci. Taki obraz tej miejscówki miałem do wczoraj. Ostatnimi czasy odwiedziłem ten odcinek kilka razy i moim oczom ukazał się inny obraz tej wody. Nie wiem, czy woda zabrała piach i odsłoniła wspaniałą miejscówkę. a może wcześniej nie dość dokładnie ją spenetrowałem. Może przy większej wodzie nie widać tego co ukazuje się przy niskiej.
Na samym zakręcie mamy "poorane" dno z licznymi dołkami i małymi rynienkami. Miejsce to ulubiły sobie mniejsze pstrągi, a i o miarowe nie jest tu trudno. Schodząc w dół woda nieco się uspokaja, a środkiem rysuje się piękna rynna, wprawdzie złowiłem tam kilka pstrążków jednak z tego co ostatnio widziałem jest to królestwo lipienia. Odkąd łowię na sanie dwa razy widziałem jak woda gotuje się od lipieniowych wyjść. Raz do pup i teraz sam nie wiem do czego bo nad wodą niewiele latało, a nią samą płynęło niewiele ale za to bardzo różnych smakołyków. Kolega wprawdzie wyciągnął muchówkę jednak w jego pudełkach nie było niczego co ryby chciały by zjeść. Ale nie o lipieniach miałem pisać, a o pstrągach. Schodząc nieco niżej znów na samej końcówce zakrętu bliżej prawego brzegu są dwie dość spore rynny, gdzie uciąg, nawet przy niskim stanie wody, jest dość duży. Miejsce to jest nie tylko świetne na pstrągi ale może przede wszystkim na lipienia, które zamieszkują głębokie rynny. Tych pierwszych szukam zazwyczaj za głazami i w mniejszych rynienkach.
Zmiany w opisie zakrętu pokazują, że rzeka nie tylko ta nizinna z łachami, przykosami i oberwanymi burtami może się zmieniać ale i ta górska niby z twardym kamienistym dnem również może poddawać się żywiołowi.

Kiedy zejdziemy kilkaset metrów niżej nad wodą przechodzą druty wysokiego napięcia.  A jak już tu dotrę, to zazwyczaj obławiam wodę z brzegu, czasem brodząc – oczywiście o ile jej poziom na to pozwalał. Woda jest tu dość głęboka ale niezbyt szybka więc brodzić można bez problemu. Nigdy tu nie przechodziłem na drugą stronę bo jest tu zbyt głęboko. Może w niektórych miejscach jest to możliwe, ja nie próbowałem, a i nie miałem po co, bo prawy brzeg był dla mnie wystarczający. Miejsce to wybierałem zazwyczaj w zimę i wczesną wiosną lub przy podniesionej wodzie – bo da się tu w miarę wygodnie, łowić z brzegu. Im zimniej tym częściej tu bywam bo i pstrągi po tarle i zimie wolą spokojniejszą wodę.

Pod Drutami zaliczyłem moją pierwszą i najgorszą kąpiel. Dobrych parę lat temu w dość mroźny dzień. Było wtedy około 5 stopni mrozu, łowiłem poniżej drutów, wszedłem do wody ale ryby wybrały wtedy przybrzeżne burty i stały blisko brzegu, a ten, w tym miejscu jest dość wysoki. Chciałem więc wspiąć się na niego i obławiać wodę przy samej – w wielu miejscach podmytej – burcie. Przy wychodzeniu z wody złapałem się sporej gałęzi – gruba była, sprawdziłem czy czasem nie uschnięta, kilka szarpnięć i nic. Złapałem się oburącz i podciągnąłem się na niej, wtedy nagle usłyszałem trzask zmrożonego drewna i jak długi runąłem na plecy do wody. Po krótkiej kąpieli wydostałem się na brzeg i czułem jak momentalnie zamarzam. Chwila bez ruchu i sztywniały mi neopreny i reszta ubrania. Szybkim tempem dotarłem do samochodu i rozebrałem się do samych majtek. Tam chwilę się ogrzałem, i założyłem co miałem. Niestety nie miałem zapasowych spodni. Wraz z kolegami ruszyłem do Leska w poszukiwaniu jakiegoś sklepu, gdzie mógłbym kupić cokolwiek do ubrania, niestety była to niedziela i wszystko było pozamykane. Koledzy chcieli jeszcze łowić, a ja nie chciałem psuć im wyprawy. Ruszyliśmy na inną miejscówkę do Łukawicy – o niej też napiszę. Po drodze zobaczyłem miejscowego, który aparycją przypominał mnie. Grzecznie, wyjaśniając co się stało, zapytałem czy nie odsprzeda mi spodni, a ten był tak dobry, że zaprosił mnie do domu, wyszukał jedną znoszoną parę i mi ją podarował. Na miejscówce w Łukawicy napotkaliśmy grupę wędkarzy z Brzozowa, którzy palili ognisko, rozgrzałem się przy ogniu i dalej łowiłem, już nie brodząc, a szukając wysokiego śniegu – bo stojąc w takim było mi cieplej w nogi. Oczywiście cały czas trzymałem się blisko ogniska. W miejscu, w którym wszyscy wchodzili do wody złowiłem pięć pstrągów, wyżej i niżej jeszcze po kilka. Co ciekawe łowiąc z brzegu złowiłem najwięcej i to największych ryb, ze wszystkich ogniskowych kompanów.

Wróćmy do miejsca początku tej historii czyli tytułowych Drutów. Miejsce to przez kilka zim z rzędu było moim ulubionym. Łowiłem tam sporo ładnych pstrągów. Woda od samego zakrętu do kolejnego łuku jest prawie identyczna, a im niżej tym szybsza i płytsza. Dno tego odcinak to spore głazy, sporo dołków, z nielicznymi wypłyceniami, jest też wyspa. Najlepsze wyniki miałem zazwyczaj kiedy byłem tam sam, i ostrożnie po cichu łowiłem bez wchodzenia do wody. Ryby lubią stać tam przy samym brzegu. Niestety moi kompani wypraw nie lubią tego miejsca, a sam, ze względów ekonomiczny na ryby się nie wybieram, więc ostatnimi czasy jest ono zaniedbane. Trochę też z lenistwa bo jednak tek kilkaset metrów często w głębokim śniegu trzeba pokonać. Kiedy się ociepli ryby przenoszą się na bardziej bystrą wodę, a za nimi ja. Mało kiedy zaglądam tu w lecie ale jak już tu dotarłem to bez większych efektów. Może dlatego, że ciepłych porach roku łowisko to odwiedzałem zazwyczaj jak gdzie indziej nic nie brało, może gdybym odwiedził to miejsce w czasie kiedy na innych miejscówkach miałem dobre wyniki, to i tu sytuacja wyglądała by zgoła inaczej.


DOMKI

Kolejne miejsce gdzie często łowię to tytułowe Domki. Do tego miejsca prowadzi nas opisana na samym początku droga. Samochód możemy zostawić na jej końcu, a jeszcze lepiej cofnąć się jakieś czterysta metrów do zakrętu. Tuż przed nim po prawej stronie rośnie spore drzewo, a przy nim bez problemu zaparkujemy. Sporo miejsca na zostawienie samochodu jest tuż przed samym zakrętem po lewej stronie. Aby dotrzeć do wody należy iść drogą w lewo pomiędzy domami. Brzeg w tym miejscu zawsze jest zadbany, można więc wybrać się tu na rodzinny piknik. Sama woda, nawet w środku lata, nie jest za ciepła i w niektórych miejscach może być niebezpieczna zwłaszcza dla małych dzieci. Mamy tu sporo fajnych miejscówek i wszystkie je warto obłowić, jedyny problem to czas bo jednego dnia może się to nie udać. Zacznijmy od zakrętu, a właściwie tuż powyżej niego. Choć na mapach nie widać tego zakrętu, a jedynie niewielki łuk, to będąc nad wodą wyraźnie go zobaczymy. Jest tu kilka bystrzyn, kilka głazów i raczej niezbyt głęboko. Brodzić tu można bez problemu, jednak im dalej od brzegu tym głębiej, a nurt jest na tyle silny by uniemożliwić nam przejście na drugą stronę. Miejsce to wybieram jak już zrobi się cieplej. Schodząc niżej woda się pozornie uspokaja. Bez problemu wejdziemy kilkanaście metrów w wodę, a potem z każdym krokiem coraz trudniej utrzymać równowagę. Przy niskiej wodzie nie ma tego problemu i nawet w niektórych miejscach można przejść na drugą stronę. Złowiłem tu sporo pstrągów ale nigdy żadnego okazu.

Pewna sytuacja jaką tu zastałem wprawiła mnie w osłupienie. Łowiłem sobie mniej więcej na wprost drogi prowadzącej do rzeki. Nieco wyżej mnie na brzeg przyszło dwóch młodych chłopaków. Jeden wyciągnął wędkę wyglądającą dość topornie, do tego założył obrotówkę na szczupaki. Zarzucił dwa razy poza środek rzeki, wyciągnął pstrąga na sześćdziesiąt centymetrów jakby miał dwadzieścia, schował rybę do torby i poszli. Jakby przyszli do sklepu i kupili tego pstrąga. To ja się męczę, żyłka szesnastka, woblwerki, gumki i co jakieś maluchy, czasem coś większego, a tu przychodzi jakiś miejscowy raz dwa i rybsko na dodatek bez emocji jakby takie ryby łowił co chwilę. Ot miał gość szczęście pomyślałem, a tu po jakimś czasie znów widzę jakiegoś młodego chłopaka, może nawet tego samego, znów z toporną wędką i wielką obrotówką. Na domiar wszystkiego znów kila rzutów poza środek rzeki i ponownie ponad pięćdziesięciocentymetrowy pstrąg. Niestety nie było mi dane złowienie takiej ryby tutaj. Raz nawet zabrałem ze sobą wielką obrotówkę ale urwałem ją w pierwszym rzucie. Mam nadzieję, że i na mnie czeka tam sześćdziesiątak.

Nieco niżej od zejścia nad wodę przy brzegu mamy ładną głęboką rynnę z kilkoma wielkimi głazami, a za nimi kolejne dołki. Tutaj najlepiej łowić z brzegu. Kiedyś udało mi się dotrzeć na te głazy. Musiałem przejść na środek rzeki kilkadziesiąt metrów niżej, a potem idąc w górę dotarłem do tego miejsca. Ledwo zacząłem łowić a przyjechała Straż Rybacka z kontrolą. Do brzegu miałem może ze dwadzieścia metrów jeden ze strażników podszedł i wołał mnie abym przyszedł do niego wylegitymować się. Tłumaczyłem mu, że nie jest to takie proste, że chwilę mi zajęło zanim tu dotarłem, i że za jakąś godzinę zejdę na brzeg to się wylegitymuję. Ten jednak był uparty, poszedł do samochodu ubrał spodniobuty i chciał do mnie dojść. Oczywiście to mu się nie udało bo dzieliła nas spora dziura ale złośliwie tak się zachowywał, że wypłoszył wszystkie ryby z tej rynny. Oj miałem ochotę go podtopić. Nie miało też sensu abym tam został. Potem jeszcze kilka razy wszedłem na te głazy ale jak ryby nie brały z brzegu to i z głazów również nie. Teraz już nie tracę czasu na przechodzenie tam, a jedynie obławiam tą rynnę z brzegu.

Im niżej tym woda coraz bardziej się wypłyca. W tym miejscu nawet bez problemu można przedostać się na drugą stronę – oczywiście jak woda nie jest zbyt wysoka. Kiedyś na wiosnę przy niskim stanie pokusiłem się aby sprawdzić gdzie te wielkie pstrągi się chowają. Strasznie się rozczarowałem bo woda przy lewym brzegu okazała się niezbyt głęboka – owszem to głaz, to dołek ale zdecydowanie najgłębiej jest na środku rzeki. Widocznie duże pstrągi lubią brać na płytkiej wodzie ale są na tyle ostrożne, że trzeba na nie polować z daleka.
Wiadomo, żeby dobrze  połowić trzeba spasować się z przynętą. Jednego razu właśnie tutaj spotkało mnie takie szczęście  – złożyłem zieloną żabę i łowiłem tu pstrąga za pstrągiem, miałem ich może ze czterdzieści. Wędkarzy było tam wtedy wielu ale prócz mnie i jednego muszkarza nikt nie łowił. Ja stałem na płyciznach, a muszkarz obławiał nimfą lewy brzeg. Nigdy więcej na tej płytkiej płani nie miałem tyle brań, a i zazwyczaj mało kiedy się tu zatrzymuję bo zaraz za nią jest koleje świetne miejsce. Idąc dalej w dół dochodzimy do bardzo ciekawej wyspy.


WYSPA
Właściwie to kilka może kilkanaście wysepek, które ciągną się do samego mostu w Postołowie. Lubię tu łowić wiosną, i nie tylko ze względu na ryby ale również ze względu na inne atrakcje. Kiedy przedzierałem się przez te zarośnięte miejsca nie raz trafiłem na gniazdo dzikich kaczek, a to jakiś bóbr nie zważając na mnie zbierał gałązki. Napotkałem tam kilka ciekawych grzybów, których nigdy wcześniej nie widziałem Naprawdę warto wziąć tam ze sobą aparat.

Kilka razy łowiłem z wyspy od prawego brzegu i na przecinających wyspę potokach. Miałem tam sporo brań drobnicy ale nigdy nie złowiłem tam wymiarowej ryby. Za to wyspa od strony głównego nurtu, a właściwie pierwsze sto, może stopięćdziesiąt metrów bywało istnym eldorado. Choć woda nie jest tam zbyt wysoka, przy niskim stanie wręcz nie ma tam czego szukać, to już przy średnim i wyższym jest tam idealnie, a w dołku do kolana może chować się piękny kropek. Był rok, że nigdzie indziej nie łowiłem. Pamiętam jedną z moich wypraw – ze znajomymi przeszliśmy po płyciźnie na wyspę i zajęliśmy na jej brzegu kolejno miejsca, ja najwyżej. Moi kompani mieli już po kilka brań, a ja nic. Miałem wtedy fazę na robienie własnych woblerów. Założyłem więc mój eksperymentalny wielołamaniec, składający się z ośmiu segmentów około piętnastocentymetrowy wobler. Wyśmiewany przez wszystkich wobler dość specyficznie pracował. Kolega stojący niżej zawołał abym rzucił go jemu pod nogi bo chciał zobaczyć jak zachowuje się w wodzie. Tak też zrobiłem i zarzuciłem go tuż przed nim ale on nie zdążył się mu przyjrzeć bo spod burty pod jego nogami wypłynął piękny czterdziestak i zapiął się na moim wynalazku. Złowiłem wtedy kilka ładnych ryb i w końcu go urwałem. To zdarzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto obławiać brzegowe burty, a nie tylko śródrzeczne przelewy.

Im schodzi się niżej tym woda wydaje się mniej ciekawa. Są tam wypłycenia, które przy niskiej wodzie zamieniają się w wysepki. Nie zaglądam tam zbyt często bo woda ta nie przypadła mi do gustu, a może po prostu kiedy mam zamiar tam dojść to już wcześniej nałowię się do syta. Pamiętam jak kilka dobrych lat temu do mojego znajomego Darka – producenta woblerów, przyjechał dziennikarz z jednego z popularnych  czasopism (imienia i nazwy gazety nie podam bo nie wiem czy by sobie życzył).  Wybrali się na San by połowić, a przy okazji by zebrać materiał do artykułu. Niestety trafili strasznie pechowo tego dnia nic nie brało. Byli już w kilku miejscach i dotarli w końcu do wyspy. Tu również nie mieli kontaktu z rybą. Dziennikarz ten w końcu powiedział Darkowi aby ten zaprowadził go w miejsce gdzie nigdy by nie łowił, gdzie według niego nie ma ryb. Ten dużo nie myślał i zaprowadził go kilkadziesiąt metrów niżej gdzie wody było ledwie nieco wyżej kostek, a dno pokrywał drobny kamień. Jeszcze tego dnia złowili po kilkanaście ryb. Moim zdaniem zadziałało tak zwane szczęście frajera. Dość często spotykane zjawisko na wędkarskich zawodach. Stare wygi znają miejscówki, mają sprawdzone przynęty i nic nie łowią, a przychodzi młody nie wie gdzie łowić, nie wie na co i wygrywa turę. Często na Sanie tak bywa, że w bankowych miejscach nie ma brań, a w innych ryby biorą rewelacyjnie. Dlatego warto czasem zapuścić się w stronę mostu obławiając po drodze wyglądające na mało ciekawe miejsca. Właściwie na opisywanym prze zemnie kawałku rzeki od ujścia Hoczewki do Sobienia nie ma miejsc gdzie nie można złowić pstrąga.           

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Górny pstrągowy San – Postołów Płyty

Wszystkie nazwy jakich tu używam nie są topograficznie, historycznie, czy w inny sposób związane z miejscem. Ot tam łowiliśmy koło domów, więc nazwa Domki, a teraz Płyty, bo w wodzie na dnie zalegają betonowe płyty, które kiedyś służyły do przeprawiania się przez rzekę. Do tej przeprawy prowadzi – kiedyś asfaltowa – droga, teraz nazwał bym ją dziurawa, bo więcej w niej dziur niż asfaltu. I znów podobna sytuacja jak przy miejscówce Domki, piszę Postołów, a faktycznie jest to chyba jeszcze Lesko, w każdym bądź razie na granicy Leska i Postołowa.

Do miejsca tego dotrzemy jadąc od Postołowa w stronę Leska. Po przejechaniu kilkuset metrów za mostem, tuż przed samym zakrętem skręcamy ostro w lewo. Następnie należy jechać drogą do samego końca, aż skończy się domniemany asfalt, potem mamy lekko z górki, a raczej pewnie wału. I dalej za drogą aż do samych płyt. Kiedy już dojedziemy do rzeki będziemy mieli sporo miejsca na pozostawienie samochodu, a nawet na rozbicie dwóch namiotów. Niestety pewnie za sprawą co niektórych właścicieli terenówek, ostatni kawałek drogi jest z dość sporymi koleinami i dołkami, a do tego jak dysponujemy nisko zawieszonym pojazdem, to radzę uważać bo można przytrzeć podwozie, zwłaszcza jak jest mokro. Na szczęście wprawny kierowca balansujący po grzbietach kolein poradzi sobie bez problemu. Kiedy już dojedziemy na miejsce, to po prawej mamy domki, a dzięki ich właścicielom trawa na sporym odcinku jest ładnie wykoszona. Jeżeli chcemy więc prócz łowienia urządzić sobie piknik to będzie to jedno z lepszych miejsc. Nie wiem do kogo należy ta ziemia. Jest tam prowizoryczne ogrodzenia ale nie do samej wody. Wielokrotnie tam łowiłem, przemieszczałem się tym wykoszonym brzegiem ale nigdy żaden z bywalców tych domków mnie nie przeganiał. Nawet kilka razy w lecie wybrałem się tam z rodziną na piknik – wtedy oczywiście grzecznie zapytałem czy nie będzie to przeszkadzać jak się rozłożymy przy brzegu. Wprawdzie dostęp do wody zapewnia ustawa ale po co się narażać na niepotrzebne kłótnie. Jeszcze na jedno muszę zwrócić uwagę. San zawsze jest zimny, nawet latem woda nie jest zbyt przyjazna do kąpieli, dlatego im niżej tym jest większa szansa na to, że gdzieś znajdziemy jakieś ciepłe miejsce. I właśnie tuż przy zejściu do wody mamy takie, płytkie ale w miarę nagrzewające się. Choć raczej dla maluchów kilkuletnich niż dla dorosłych, bo wody tam jest niewiele wyżej kolan. Jak ma ktoś zamiar zabrać nad wodę małe dzieci i żonę, to te będą miały gdzie się popluskać, a nasza ukochana gdzie poleżeć i się poopalać. Wy z pewnością możecie popróbować łowić ryby – choć letnie popołudniowe słońce temu nie sprzyja, ale już im bliżej wieczora tym lepiej.

Co do samej wody to jak na całym sanie  zawsze jest coś ciekawego. Nieco wyżej mamy inną miejscówkę Pod Mostem. Możemy albo z płyt pokonać około pięćset metrów albo jadąc z Postołowa na Lesko tuż przed samym mostem skręcimy w prawo, a potem za drogą mocny nawrót i jesteśmy przy wodzie. Lewy brzeg pod samym mostem odwiedzam dość rzadko. Wolę więc dojechać do płyt i udać się nieco w górę. Od mostu do przelewu przez płyty, środkiem rzeki idzie rynna, którą bez problemu przejdziemy w spodniobutach. Rynnę tą zamieszkują głównie lipienie ale i pstrągi się tu trafiają. Przy lewym brzegu na tym odcinku wielokrotnie obserwowałem mocne, niczym boleniowe, uderzenia w wodę. Kilka razy przeszedłem na drugą stronę i próbowałem coś tam złowić. Jednak prócz niewielkich kleni i małych pstrągów nic konkretnego tam nie miałem. Co do tych walnięć to mam teorię: o boleniach na Sanie na tym odcinku nie słyszałem więc może są to głowatki, które uganiają się za drobnicą na płytkiej wodzie. Nie mam jednak żadnych dowodów by potwierdzić moją teorię.

Łowiąc od mostu do przelewu przez płyty zazwyczaj wybierałem środek rzeki i prawy brzeg. Idąc w górę tak gdzieś kilkadziesiąt metrów powyżej płyt wchodziłem prawie na środek rzeki, a właściwie ustawiam się kilka metrów przed rynną i obławiam wodę w koło, chyba że łowiłem na muchę lipienie, wtedy obławiałem tylko rynnę. Swego czasu uwielbiałem to miejsce odwiedzać z muchą. Po pracy siadałem w samochód, parkowałem przy płytach szedłem kilkadziesiąt metrów w górę dochodziłem do rynny, zakładałem imitację chrusta i czekałem, na wieczór, a na przełomie dnia i nocy zaczynała się zabawa – zważywszy, że zemnie żadem muszkarz to mimo to lipieni tutaj zawsze miałem sporo, a zanim one zaczęły brać trafiały mi się pstrągi ale już nie w samej rynnie, a raczej za kamieniami, w dołkach – jednym słowem w klasycznych pstrągowych kryjówkach. Aż wprowadzili na Sanie ograniczenia: od świtu do zachodu słońca, a według kalendarza słońce zachodzi sporo wcześniej niż zaczyna się zmierzch przestałem więc jeździć po pracy i prawie przestałem łowić na muchę. Ze spiningiem częściej schodziłem poniżej przelewu. Sam przelew z szybką wodą licznymi dołkami nie raz obdarzył mnie pstrągami, może nie były to jakieś spore sztuki ale zawsze to ryba na kiju.

Tuż poniżej przelewu przy prawym brzegu jest spory głaz, za którym woda podmyła brzeg. Kiedy tylko rzeka była podniesiona to na sto procent przy samym brzegu można było spodziewać się jakiegoś kropka. Najczęściej te przybrzeżne pstrągi pochodziły z zarybienia. Jeżeli tak było, a świeżo wpuszczonego pstrąga dość łatwo można rozpoznać choćby po ogonie lub słabym wybarwieniu, to wolałem zejść niżej do wyspy.

Kilkadziesiąt metrów poniżej płyt przy prawym brzegu znajduje się wyspa. Pomiędzy nią a brzegiem mamy fajne miejsce z wartką lubianą przez mniejsze pstrągi wodą. Za to Brzeg przy samej wyspie od strony wody zawsze był ciekawy i obdarzał mnie ładnymi pstrągami, czasem nawet tęczowymi, które to ponoć były uciekinierami z nadsanowych stawów. Pamiętam moje pierwsze łowienie w tym miejscu. Na wodzie było trzech muszkarzy, a ja obławiałem środek rzeki tuż poniżej przelewu. Dwóch z nich łowiło, a trzeci stał i palił papierosa za papierosem. Kiedy doszedłem mniej więcej do środka wyspy postanowiłem, że zbliżę się do niej i spróbuję przy niej. Dwaj muszkarze zeszli już sporo niżej, a ten jeden nadal stał już powyżej mnie i wyraźnie na coś czekał. Ja niczym słoń w składzie porcelany przemaszerowałem przez wszystkie dołki, które on pewnie chciał obłowić. Nie słyszałem go dobrze ale coś poprzeklinał na mnie i poszedł do brzegu. Jak się domyśliłem, czekał aż wszyscy pójdą by móc obłowić to miejsce, a dołki były dość fajne bo szedłem wodą do kolan, a tu za chwilę głębiej do pasa, znów ze dwa metry i kolejny dołek, lekko w prawo i następny. Jeszcze tego samego dnia po jakimś czasie wróciłem w to miejsce i złowiłem kilka pstrągów.

Przy wyspie lubię łowić kiedy woda jest lekko podniesiona. Nie pcham się wtedy do wody, a obławiam ją z wyspy, na którą nawet przy wyższej wodzie można dostać się bez problemu. Za to chodzenie już po samej wyspie jest dość kłopotliwe, bo straszne jest zarośnięta krzakami, a zawalone bobrowe nory stanowią przykre pułapki. Lubię też łowić tu jak woda jest lekko trącona. Ryby są wtedy mniej płochliwe i świetnie biorą na płyciznach.

Im niżej tym woda się pogłębia a na samej końcówce wyspy jest już dość spokojnie i głęboko. Kilka razy tam łowiłem jednak po jednej przygodzie mam traumę związaną z tą końcówką i teraz tam się nie zapuszczam. Pewnego wiosennego dnia obławiałem wyspę od wody schodząc co jakiś czas w dół. Wiem, że brodząc w rzece nie należ schodzić w dół, tylko w poprzek albo w górę, bo nurt wody może skutecznie utrudnić powrót. Mimo to wtedy zszedłem wraz z prądem, a wody miałem po pas. Łowiąc przegapiłem, że nagle elektrownia puściła drugą turbinę. i nawet nie wiem kiedy tej wody nagle miałem po same piersi. Kiedy już zorientowałem się co się dzieje chciałem zejść z wody. W dół miałem coraz głębiej, w prawo również i w lewo podobnie. Stałem na jakimś języku i mogłem wracać tylko pod prąd. Pierwszy metr poszedł lekko ale wody znów przybyło i miałem problem z utrzymaniem równowagi. Próbowałem stanąć bokiem, ale wtedy nie miałem jaz zrobić kroku. Przodem woda napierała na mnie niczym autobus. W pewnym momencie kiedy uniosłem nogę by zrobić krok do przodu woda porwała mi ją do tyłu. Na szczęście udało mi się utrzymać równowagę. Pamiętam, że przejście pierwszych dwóch metrów zajęło mi prawie godzinę. Ślimaki na brzegu siały się ze mnie mijając mnie w błyskawicznym tempie. Potem wcale nie było łatwiej. Każdy krok robiłem po milimetrze tak by prawie nie odrywać nogi od dna bo zaraz porywała ją woda i musiałem się cofać. Kiedy dotarłem na trochę płytszą wodą z emocji, ze zdenerwowania i pewnie ze strachu, a trochę za sprawą samego nurtu zamiast dojść do prawego brzegu, gdzie miałem raptem kilkanaście metrów przeszedłem na drugą stronę. Potem brzegiem poszedłem do mostu, przeszedłem przez niego na moją stronę i wróciłem do samochodu. Wszytko zajęło mi kilka godzin. Na szczęście nie żałuję tej miejscówki bo ciekawych miejsc na Sanie jest sporo.

Poniżej wyspy rzeka pogłębia się i woda się uspokaja. Jest tam kilka wypłyceń. Raz nawet doszedłem do zakrętu w Łukawicy od czasu do czasu obławiając z brzegu wodę. Jakoś specjalnie nie przekonuje mnie ten odcinek. Czasem tylko widzę tam nielicznych muszkarzy. Z pewnością i tam jest sporo pstrągów ale ja tam nie łowię. Wystarczy mi jak obłowię samą wyspę lub miejsce powyżej przelewu, a i na to potrzebuję kilka godzin, po co więc przemierzać rzekę kilometrami dla wątpliwych efektów. Jak ryby biorą to nie ma sensu szukanie ich gdzieś daleko, a jak nie biorą to i daleko mamy również nikłe szanse na sukces.

             

wtorek, 2 kwietnia 2013

Górny pstrągowy San - Pod Skałą

Znam trzy miejsca na Sanie, gdzie wielka skała zmieniła bieg rzeki. Dwa znajdują się na Solinie – słynna Wyspa Skalista, potem wyspa okresowa, która ujawnia się przy niskim stanie wody. No i skała koło oczyszczalni w Lesku. Pewnie takich miejsc jest więcej ale te trzy są dla mnie atrakcyjne wędkarsko ale tu napiszę tylko o tej z pstrągami.

Do skały można dojechać zarówno z lewej jaki prawej strony. Jest to o tyle istotne, że przy wyższej wodzie przeprawienie się przez rzekę jest niemożliwe.
Łowić więc trzeba przy tym brzegu do którego dojechaliśmy. I choć oba brzegi są bardzo atrakcyjne to w niektórych przypadkach będziemy chcieli być po drugiej stronie. Na szczęście przy niskiej, a nawet średniej wodzie nie ma problemu z przejściem na drugą stronę choć nie w każdym miejscu.

Do prawego brzegu dostaniemy się jadąc do oczyszczalni ścieków. Z głównej przelotowej ulicy J. Piłsudskiego musimy dostać się na al. Jana Pawła II, a potem na ulicę Sanową. Tutaj w zależności od pogody możemy kierować się w prawo i na końcu gruntową drogą dojedziemy prawie do rzeki – oczywiści jak nie ma błota, bo inaczej można się skutecznie w nim pogrążyć albo jak drogi nie zalega śnieg. Można również zajechać prawie pod samą oczyszczalnię i zostawić samochód na skraju drogi. W zimie polecam wziąć ze sobą łopatę do śniegu bo choć droga odśnieżona to niestety tylko na szerokość jednego samochodu, a mając łopatę można sobie zrobić parking. Za to z drugiej strony rzeki, kiedy zalega śnieg nawet nie zbliżymy się do koryta. Teraz wystarczy obejść oczyszczalnię i jesteśmy nad wodą.

Na lewy brzeg dotrzemy, jadąc z Leska w stronę Łączek i tuż za mostem skręcamy w prawo, potem po około pięciuset metrach skręcamy w prawo z niewielkiego wzniesienia. Potem już za drogą i kiedy dojedziemy do starego domu z drewnianym płotem skręcamy za nim w prawo – tu chyba lepiej będzie jak odeślę was do mapki bo okolica ta się zmienia z roku na rok, a ostatni odcinek trzeba przejechać polnymi bezdrożami – jak już dojedziemy do końca drogi to do rzeki trzeba jeszcze kawałeczek dojść. Najlepiej w górę do samego zakrętu.

Uff dotarliśmy do wody. Jak pisałem w poprzednim rozdziale odcinek od mostu do Skały nie jest dla mnie zbyt ciekawy. Sam zakręt to płytka woda - fajne miejsce do przeprawienia się. Nawet przy wysokiej wodzie nie będzie tu głębiej jak ciut powyżej kolana, ale ciągnie tu wtedy tak, że podcina nogi. Kilka razy przy podniesionej wodzie próbowałem przejść tędy na drugą stronę – nie udało się, a przy niskiej również trzeba się trochę napocić. W wodzie jest kilka głazów, a za nimi dołki. Najgłębsze z wodą do kolan. W miejscu tym nie łowi się ryb ich tu nie ma no może jakieś mikrusy, bo jak na wodzie po kostki cokolwiek może pływać. Tak myślałem przez wiele lat ale mimo to zawsze lubiłem przeciągnąć jakimś płytko chodzącym woblerkiem. Jednego letniego ranka zmieniłem zdanie. Zajechałem na lewy brzeg i chciałem łowić poniżej przelewu. Miejsce to jednak obstawił muszkrz z nimfą. Przerzucał moją ulubioną rynnę, a ja stałem na brzegu powyżej na samym zakręcie i czekałem, aż tamtemu się znudzi i zejdzie niżej zostawiając mi moją miejscówkę. Sprawa się przeciągała więc od niechcenia, dalej stojąc na brzegu, zacząłem obławiać tą płytką z nielicznymi dołkami płań. Woda wtedy była niska i wszystkie większe głazy było doskonale widać, a właściwie to widać było z którymi jest dołek i woda zwalnia. Jakieś trzy metry ode mnie był jeden z większych głazów, a woda z nim bardzo wyraźnie zwalniała. Wykonałem kilka rzutów w to miejsce, ot tak od niechcenia i nagle poczułem mocne walnięcie. Pstrąg zrobił świecę do góry pokazał jaki jest ładny i się spiął. Mina mi rzedła bo ona miał około pół metra i był pięknie wybarwiony. Nie dało mi i wszedłem do wody by sprawdzić ten dołek. Wody było tam zaledwie do kolan, a taka piękna ryba tam siedziała na dodatek chcąc przepłynąć w inne miejsce musiała szorować brzuchem po kamieniach bo wody po bokach było ledwo do kostek. Nigdy więcej na tej płyciźnie nie miałem nawet wymiarowej ryby, czasem jakieś maluchy.

Przez jeden epizod nie będę pisał, że ta płycizna to eldorado. Za to kilkanaście metrów niżej kiedy woda przejdzie przez przelew mamy chyba najlepsze miejsce na tym odcinku. Przy lewym brzegu mamy sporą rynnę, w której czasem zamiast ładnego kropka siedzi jakieś klenisko. Strasznie nie lubię jak na Sanie zamiast pstrągów, które są celem moich wypraw, biorą klenie. Na innych rzekach jakoś to mi nie przeszkadza, a tu, na Sanie mnie denerwuje. Jednak ta rynna stanowi wyjątek, bo jak w niej siedzi jakiś kleń to przynajmniej ma około pół metra i jest równie waleczny jak pstrąg. Nie raz też widziałem jak muszkarze z tej rynny ciągnęli lipienia za lipieniem. Nie znaczy to, że częściej niż pstrągi łowi się tu inne ryby – te inne trafiają się dość rzadko. Żeby nie było tak kolorowo nie wiem dlaczego ale w tym miejscu te większe pstrągi brały tylko o świcie, a najlepiej tuż przed nim. Niestety ostatnio uchwalone przepisy zezwalają łowić na sanie od wschodu słońca, a te niestety wstaje jak już jest widno. Jest i druga niezbędna rzecz – musi być ciepło. Zazwyczaj zaczynam tu zaglądać dopiero kiedy wiosenne słońce dobrze przygrzeje, a ryby wybierają odcinki z dobrze natlenioną wodą.

Pewnego słonecznego, ciepłego poranka to miejsce zmieniło moje podejście do łowienia pstrągów. Moje metody ich łowienia dokładnie opiszę w innym rozdziale, tu jednak napomknę o łowieniu z prądem. Wielokrotnie tak łowiłem jednak zazwyczaj na spokojniejszej wodzie. Tutaj nurt jest dość wartki więc zaraz po zarzuceniu trzeba bardzo szybko ściągać woblera. Tego dnia na lewym brzegu zastałem już dwóch wędkarzy, przeprawiłem się więc przez rzekę i próbowałem obławiać jej środek stojąc nieco powyżej przelewu. Kamienie jednak były porośnięte dość mocno glonami, które wtedy były wyjątkowo śliskie, a to z licznymi dołkami było dość  niewygodne – nawet niebezpieczne. Zszedłem wodą poniżej przelewu ale znów ciężko było mi dobrze poprowadzić woblera. Zszedłem jeszcze niżej i bardziej na środek koryta. Zarzucałem woblera pod prąd i ściągałem go bardzo szybko. Okazało się to strzałem w dziesiątkę ryby brały nawet po kilka razy przy jednym przeprowadzeniu. Niestety szybkie prowadzenie powodowało, iż sporo ryb nie trafiało dokładnie, na dodatek jak już jakaś pewnie trzymała woblera w pysku to ciężko było skutecznie zaciąć, a nawet jak już udało się zaciąć to znów ciężko było napiąć dobrze żyłkę by ryby nie spadały. Na szczęście ilość brań rekompensowała wszystkie niepowodzenia. No i te kilka, może nawet kilkanaście złowionych i doholowanych ryb wystarczyło aby zaspokoić soją rządzę łowienia.

Najbardziej lubię łowić tu od lewego brzegu. Obławiam sam przelew, rynnę poniżej niego, a potem schodzę coraz niżej na spokojniejszą wodę. Jednak kiedy woda jest podniesiona, wybieram drugą stronę. Przy prawym brzegu jest nieco spokojniej, a kiedy wysoka woda wypłukuje przybrzeżne burty to i pstrągów tam zdecydowanie więcej. Bez problemu można łowić też z samego brzegu bez wchodzenia do wody. Kiedy znajdziemy się kilkadziesiąt metrów poniżej przelewu rzeka na całej szerokości zwalnia i robi się głębsza. Zarówno na środku jaki i przy prawym czy lewym brzegu znajdziemy głębsze dołki. Mimo, że wygląda nieciekawie to proponuję kilka razy przeprawić się na drugą stronę by zobaczyć jak urozmaicone jest dno. Uwaga przeprawa ta czasem może skończyć się kąpielom, a czasem będzie się wydawać, że już jesteśmy na drugiej stronie bo do brzegu mamy tylko kilka metrów, a tu przed nami jakiś głęboki dołek. Już nie raz przeskakiwałem z kamienia na kamień, nie raz chodziłem tam na palcach mając wodę do krawędzi spodniobutów. Na szczęście woda tam nie porywa i nie zaliczyłem kąpieli. Do kolejnego zakrętu mamy ponad kilometr podobnej wody. Ja nigdy aż tak daleko nie wędrowałem, a zazwyczaj od przelewu do pięciuset metrów poniżej niego.

Sam na tym odcinku rekordowej ryby nie złapałem, zazwyczaj takie do czterdziestu centymetrów, za to dwa razy widziałem jak inni złowili tam duże pstrągi. Raz na wiosnę – chyba – ojciec z synem, obławiali rzekę od prawego brzegu, a ja po przeciwnej stornie. Ryby specjalnie nie brały. Przy samym przelewie nie miałem brań, schodziłem więc w dół. Nagle ten młodszy wędkarz wyglądający na syna coś zapiął, po kilku, a może nawet kilkunastu minutach jego ojciec podebrał mu pstrąga. Była to naprawdę duża ponad półmetrowa ryba. Schowali ją do plecaka i zeszli z wody. Trochę mnie to zastanowiło i wprowadziło wątpliwość – czemu tak szybko się zmyli znad wody – może to była głowatka? Tego nie wiem wolę wierzyć, że był to ładny pstrąg, a nie mała głowacica. Kolejnego roku już pod koniec sezony wraz z kolegą znaleźliśmy się tam. Pamiętam, że ryby brały wtedy słabo i to tylko kiedy prowadziło się woblera szybko z prądem. Miałem już kilka maluchów i kilka około wymiaru ochronnego. Kolega stał kilkadziesiąt metrów poniżej mnie i łowił troszkę gorzej. Do czasu aż skusił właśnie takiego grubego ponad półmetrowego pstrąga. Niestety miał za mały podbierak, a na dodatek podebrał rybę od ogona, która nie mieszcząc się w nim wypadła i wypięła się. Może do dziś jeszcze tam pływa.

Jak już wcześniej napisałem zazwyczaj łowię od przelewu pod Skałą do mniej więcej połowy tej prostej. Poza samym przelewem na zakręcie woda na pozostałym odcinku jest bardzo podobna. Trochę tu zwalonych przez bobry drzew, sporo głębszych dołków. Warto te wszystkie miejsca obłowić albo wybrać się na kolejną miejscówkę – Postołów Zakręt i Pod Drutami.