niedziela, 21 kwietnia 2013

Górny pstrągowy San – Postołów Domki

Domki w Postołowie – tak nazywam jedną z moich ulubionych miejscówek. Presja jest tu zdecydowanie mniejsza niż na górnych odcinkach, choć bywają dni, że nie bardzo jest gdzie się wcisnąć. Z tym miejscem związane kilka moich wspomnień. Na początek jednak napiszę gdzie to jest i jak dojechać. Nazwa może trochę mylna bo miejscówka leży w administracyjnych granicach Leska. Aby tam dotrzeć trzeba przejechać most w Postołowie i jadąc na Lesko po przejechaniu około kilometra skręcamy w prawo – tuż przed budynkiem firmy Talens znanej w całej europie z produkcji artykułów dla malarzy. Ponoć za samym mostem jest nowa droga, którą też można tam dojechać. Ja jednak z przyzwyczajenie zawsze wybieram pierwszy wariant. Skręcamy więc na ulicę Podgórska, następnie na Wolańską choć droga tam kilka razy skręca, to trzymając się głównej – a jest to dość intuicyjne – na pewno nie zabłądzimy. Kiedy już skończy się nam droga znaczy, że dotarliśmy. Właściwie to prawie dotarliśmy bo to miejsce można podzielić na cztery kawałki: Zakręt, Pod drutami, Domki oraz Wyspa.


ZAKRĘT I POD DRUTAMI

Zacznę od najwyżej położonych: Zakręt i Pod drutami. Jak tam dotrzeć? Jak już dojechaliśmy do wcześniej opisywanego końca drogi, to albo możemy pozostawić gdzieś auto na poboczu, albo jak warunki gruntowe pozwalają możemy pojechać najdalej jak się da. Pisać o tym ostatnim odcinku droga będzie przesadzone bo poza traktorami i terenówkami to mało kto się tam zapuszcza samochodem. W zimie kiedy ziemia zamarznie, a śniegu nie ma zbyt wiele albo w lecie kiedy ziemia wyschnie można się pokusić o dalszą jazdę. Niestety takie wymarzone warunki wprawdzie się zdarzają ale niezbyt często. Kiedy jednak mam taką możliwość to jadę jak najdalej, a jak nie da się dojechać i trzeba zatrzymać się na końcu normalnej drogi i na piechotę iść w górę, to rzadko kiedy udaję się na sam zakręt, bo jest tam ponad kilometr. Wtedy najczęściej wybieram miejsce pod drutami wysokiego napięcia, gdzie do przejścia mam około pięćset metrów.

O samym zakręcie z własnego doświadczenia nie wiele mogę napisać bo łowię tam sporadycznie nie dość regularnie by znać to miejsce jak inne. Woda na samym zakręcie po jego zewnętrznej jest dość głęboka, a po wewnętrznej zamulona płycizna. Ponoć łowiono tam spore pstrągi i głowacice. Ja nie pamiętam czy kiedykolwiek coś tam złapałem, pewnie nie, a jak już to nic co by utkwiło w mojej pamięci. Taki obraz tej miejscówki miałem do wczoraj. Ostatnimi czasy odwiedziłem ten odcinek kilka razy i moim oczom ukazał się inny obraz tej wody. Nie wiem, czy woda zabrała piach i odsłoniła wspaniałą miejscówkę. a może wcześniej nie dość dokładnie ją spenetrowałem. Może przy większej wodzie nie widać tego co ukazuje się przy niskiej.
Na samym zakręcie mamy "poorane" dno z licznymi dołkami i małymi rynienkami. Miejsce to ulubiły sobie mniejsze pstrągi, a i o miarowe nie jest tu trudno. Schodząc w dół woda nieco się uspokaja, a środkiem rysuje się piękna rynna, wprawdzie złowiłem tam kilka pstrążków jednak z tego co ostatnio widziałem jest to królestwo lipienia. Odkąd łowię na sanie dwa razy widziałem jak woda gotuje się od lipieniowych wyjść. Raz do pup i teraz sam nie wiem do czego bo nad wodą niewiele latało, a nią samą płynęło niewiele ale za to bardzo różnych smakołyków. Kolega wprawdzie wyciągnął muchówkę jednak w jego pudełkach nie było niczego co ryby chciały by zjeść. Ale nie o lipieniach miałem pisać, a o pstrągach. Schodząc nieco niżej znów na samej końcówce zakrętu bliżej prawego brzegu są dwie dość spore rynny, gdzie uciąg, nawet przy niskim stanie wody, jest dość duży. Miejsce to jest nie tylko świetne na pstrągi ale może przede wszystkim na lipienia, które zamieszkują głębokie rynny. Tych pierwszych szukam zazwyczaj za głazami i w mniejszych rynienkach.
Zmiany w opisie zakrętu pokazują, że rzeka nie tylko ta nizinna z łachami, przykosami i oberwanymi burtami może się zmieniać ale i ta górska niby z twardym kamienistym dnem również może poddawać się żywiołowi.

Kiedy zejdziemy kilkaset metrów niżej nad wodą przechodzą druty wysokiego napięcia.  A jak już tu dotrę, to zazwyczaj obławiam wodę z brzegu, czasem brodząc – oczywiście o ile jej poziom na to pozwalał. Woda jest tu dość głęboka ale niezbyt szybka więc brodzić można bez problemu. Nigdy tu nie przechodziłem na drugą stronę bo jest tu zbyt głęboko. Może w niektórych miejscach jest to możliwe, ja nie próbowałem, a i nie miałem po co, bo prawy brzeg był dla mnie wystarczający. Miejsce to wybierałem zazwyczaj w zimę i wczesną wiosną lub przy podniesionej wodzie – bo da się tu w miarę wygodnie, łowić z brzegu. Im zimniej tym częściej tu bywam bo i pstrągi po tarle i zimie wolą spokojniejszą wodę.

Pod Drutami zaliczyłem moją pierwszą i najgorszą kąpiel. Dobrych parę lat temu w dość mroźny dzień. Było wtedy około 5 stopni mrozu, łowiłem poniżej drutów, wszedłem do wody ale ryby wybrały wtedy przybrzeżne burty i stały blisko brzegu, a ten, w tym miejscu jest dość wysoki. Chciałem więc wspiąć się na niego i obławiać wodę przy samej – w wielu miejscach podmytej – burcie. Przy wychodzeniu z wody złapałem się sporej gałęzi – gruba była, sprawdziłem czy czasem nie uschnięta, kilka szarpnięć i nic. Złapałem się oburącz i podciągnąłem się na niej, wtedy nagle usłyszałem trzask zmrożonego drewna i jak długi runąłem na plecy do wody. Po krótkiej kąpieli wydostałem się na brzeg i czułem jak momentalnie zamarzam. Chwila bez ruchu i sztywniały mi neopreny i reszta ubrania. Szybkim tempem dotarłem do samochodu i rozebrałem się do samych majtek. Tam chwilę się ogrzałem, i założyłem co miałem. Niestety nie miałem zapasowych spodni. Wraz z kolegami ruszyłem do Leska w poszukiwaniu jakiegoś sklepu, gdzie mógłbym kupić cokolwiek do ubrania, niestety była to niedziela i wszystko było pozamykane. Koledzy chcieli jeszcze łowić, a ja nie chciałem psuć im wyprawy. Ruszyliśmy na inną miejscówkę do Łukawicy – o niej też napiszę. Po drodze zobaczyłem miejscowego, który aparycją przypominał mnie. Grzecznie, wyjaśniając co się stało, zapytałem czy nie odsprzeda mi spodni, a ten był tak dobry, że zaprosił mnie do domu, wyszukał jedną znoszoną parę i mi ją podarował. Na miejscówce w Łukawicy napotkaliśmy grupę wędkarzy z Brzozowa, którzy palili ognisko, rozgrzałem się przy ogniu i dalej łowiłem, już nie brodząc, a szukając wysokiego śniegu – bo stojąc w takim było mi cieplej w nogi. Oczywiście cały czas trzymałem się blisko ogniska. W miejscu, w którym wszyscy wchodzili do wody złowiłem pięć pstrągów, wyżej i niżej jeszcze po kilka. Co ciekawe łowiąc z brzegu złowiłem najwięcej i to największych ryb, ze wszystkich ogniskowych kompanów.

Wróćmy do miejsca początku tej historii czyli tytułowych Drutów. Miejsce to przez kilka zim z rzędu było moim ulubionym. Łowiłem tam sporo ładnych pstrągów. Woda od samego zakrętu do kolejnego łuku jest prawie identyczna, a im niżej tym szybsza i płytsza. Dno tego odcinak to spore głazy, sporo dołków, z nielicznymi wypłyceniami, jest też wyspa. Najlepsze wyniki miałem zazwyczaj kiedy byłem tam sam, i ostrożnie po cichu łowiłem bez wchodzenia do wody. Ryby lubią stać tam przy samym brzegu. Niestety moi kompani wypraw nie lubią tego miejsca, a sam, ze względów ekonomiczny na ryby się nie wybieram, więc ostatnimi czasy jest ono zaniedbane. Trochę też z lenistwa bo jednak tek kilkaset metrów często w głębokim śniegu trzeba pokonać. Kiedy się ociepli ryby przenoszą się na bardziej bystrą wodę, a za nimi ja. Mało kiedy zaglądam tu w lecie ale jak już tu dotarłem to bez większych efektów. Może dlatego, że ciepłych porach roku łowisko to odwiedzałem zazwyczaj jak gdzie indziej nic nie brało, może gdybym odwiedził to miejsce w czasie kiedy na innych miejscówkach miałem dobre wyniki, to i tu sytuacja wyglądała by zgoła inaczej.


DOMKI

Kolejne miejsce gdzie często łowię to tytułowe Domki. Do tego miejsca prowadzi nas opisana na samym początku droga. Samochód możemy zostawić na jej końcu, a jeszcze lepiej cofnąć się jakieś czterysta metrów do zakrętu. Tuż przed nim po prawej stronie rośnie spore drzewo, a przy nim bez problemu zaparkujemy. Sporo miejsca na zostawienie samochodu jest tuż przed samym zakrętem po lewej stronie. Aby dotrzeć do wody należy iść drogą w lewo pomiędzy domami. Brzeg w tym miejscu zawsze jest zadbany, można więc wybrać się tu na rodzinny piknik. Sama woda, nawet w środku lata, nie jest za ciepła i w niektórych miejscach może być niebezpieczna zwłaszcza dla małych dzieci. Mamy tu sporo fajnych miejscówek i wszystkie je warto obłowić, jedyny problem to czas bo jednego dnia może się to nie udać. Zacznijmy od zakrętu, a właściwie tuż powyżej niego. Choć na mapach nie widać tego zakrętu, a jedynie niewielki łuk, to będąc nad wodą wyraźnie go zobaczymy. Jest tu kilka bystrzyn, kilka głazów i raczej niezbyt głęboko. Brodzić tu można bez problemu, jednak im dalej od brzegu tym głębiej, a nurt jest na tyle silny by uniemożliwić nam przejście na drugą stronę. Miejsce to wybieram jak już zrobi się cieplej. Schodząc niżej woda się pozornie uspokaja. Bez problemu wejdziemy kilkanaście metrów w wodę, a potem z każdym krokiem coraz trudniej utrzymać równowagę. Przy niskiej wodzie nie ma tego problemu i nawet w niektórych miejscach można przejść na drugą stronę. Złowiłem tu sporo pstrągów ale nigdy żadnego okazu.

Pewna sytuacja jaką tu zastałem wprawiła mnie w osłupienie. Łowiłem sobie mniej więcej na wprost drogi prowadzącej do rzeki. Nieco wyżej mnie na brzeg przyszło dwóch młodych chłopaków. Jeden wyciągnął wędkę wyglądającą dość topornie, do tego założył obrotówkę na szczupaki. Zarzucił dwa razy poza środek rzeki, wyciągnął pstrąga na sześćdziesiąt centymetrów jakby miał dwadzieścia, schował rybę do torby i poszli. Jakby przyszli do sklepu i kupili tego pstrąga. To ja się męczę, żyłka szesnastka, woblwerki, gumki i co jakieś maluchy, czasem coś większego, a tu przychodzi jakiś miejscowy raz dwa i rybsko na dodatek bez emocji jakby takie ryby łowił co chwilę. Ot miał gość szczęście pomyślałem, a tu po jakimś czasie znów widzę jakiegoś młodego chłopaka, może nawet tego samego, znów z toporną wędką i wielką obrotówką. Na domiar wszystkiego znów kila rzutów poza środek rzeki i ponownie ponad pięćdziesięciocentymetrowy pstrąg. Niestety nie było mi dane złowienie takiej ryby tutaj. Raz nawet zabrałem ze sobą wielką obrotówkę ale urwałem ją w pierwszym rzucie. Mam nadzieję, że i na mnie czeka tam sześćdziesiątak.

Nieco niżej od zejścia nad wodę przy brzegu mamy ładną głęboką rynnę z kilkoma wielkimi głazami, a za nimi kolejne dołki. Tutaj najlepiej łowić z brzegu. Kiedyś udało mi się dotrzeć na te głazy. Musiałem przejść na środek rzeki kilkadziesiąt metrów niżej, a potem idąc w górę dotarłem do tego miejsca. Ledwo zacząłem łowić a przyjechała Straż Rybacka z kontrolą. Do brzegu miałem może ze dwadzieścia metrów jeden ze strażników podszedł i wołał mnie abym przyszedł do niego wylegitymować się. Tłumaczyłem mu, że nie jest to takie proste, że chwilę mi zajęło zanim tu dotarłem, i że za jakąś godzinę zejdę na brzeg to się wylegitymuję. Ten jednak był uparty, poszedł do samochodu ubrał spodniobuty i chciał do mnie dojść. Oczywiście to mu się nie udało bo dzieliła nas spora dziura ale złośliwie tak się zachowywał, że wypłoszył wszystkie ryby z tej rynny. Oj miałem ochotę go podtopić. Nie miało też sensu abym tam został. Potem jeszcze kilka razy wszedłem na te głazy ale jak ryby nie brały z brzegu to i z głazów również nie. Teraz już nie tracę czasu na przechodzenie tam, a jedynie obławiam tą rynnę z brzegu.

Im niżej tym woda coraz bardziej się wypłyca. W tym miejscu nawet bez problemu można przedostać się na drugą stronę – oczywiście jak woda nie jest zbyt wysoka. Kiedyś na wiosnę przy niskim stanie pokusiłem się aby sprawdzić gdzie te wielkie pstrągi się chowają. Strasznie się rozczarowałem bo woda przy lewym brzegu okazała się niezbyt głęboka – owszem to głaz, to dołek ale zdecydowanie najgłębiej jest na środku rzeki. Widocznie duże pstrągi lubią brać na płytkiej wodzie ale są na tyle ostrożne, że trzeba na nie polować z daleka.
Wiadomo, żeby dobrze  połowić trzeba spasować się z przynętą. Jednego razu właśnie tutaj spotkało mnie takie szczęście  – złożyłem zieloną żabę i łowiłem tu pstrąga za pstrągiem, miałem ich może ze czterdzieści. Wędkarzy było tam wtedy wielu ale prócz mnie i jednego muszkarza nikt nie łowił. Ja stałem na płyciznach, a muszkarz obławiał nimfą lewy brzeg. Nigdy więcej na tej płytkiej płani nie miałem tyle brań, a i zazwyczaj mało kiedy się tu zatrzymuję bo zaraz za nią jest koleje świetne miejsce. Idąc dalej w dół dochodzimy do bardzo ciekawej wyspy.


WYSPA
Właściwie to kilka może kilkanaście wysepek, które ciągną się do samego mostu w Postołowie. Lubię tu łowić wiosną, i nie tylko ze względu na ryby ale również ze względu na inne atrakcje. Kiedy przedzierałem się przez te zarośnięte miejsca nie raz trafiłem na gniazdo dzikich kaczek, a to jakiś bóbr nie zważając na mnie zbierał gałązki. Napotkałem tam kilka ciekawych grzybów, których nigdy wcześniej nie widziałem Naprawdę warto wziąć tam ze sobą aparat.

Kilka razy łowiłem z wyspy od prawego brzegu i na przecinających wyspę potokach. Miałem tam sporo brań drobnicy ale nigdy nie złowiłem tam wymiarowej ryby. Za to wyspa od strony głównego nurtu, a właściwie pierwsze sto, może stopięćdziesiąt metrów bywało istnym eldorado. Choć woda nie jest tam zbyt wysoka, przy niskim stanie wręcz nie ma tam czego szukać, to już przy średnim i wyższym jest tam idealnie, a w dołku do kolana może chować się piękny kropek. Był rok, że nigdzie indziej nie łowiłem. Pamiętam jedną z moich wypraw – ze znajomymi przeszliśmy po płyciźnie na wyspę i zajęliśmy na jej brzegu kolejno miejsca, ja najwyżej. Moi kompani mieli już po kilka brań, a ja nic. Miałem wtedy fazę na robienie własnych woblerów. Założyłem więc mój eksperymentalny wielołamaniec, składający się z ośmiu segmentów około piętnastocentymetrowy wobler. Wyśmiewany przez wszystkich wobler dość specyficznie pracował. Kolega stojący niżej zawołał abym rzucił go jemu pod nogi bo chciał zobaczyć jak zachowuje się w wodzie. Tak też zrobiłem i zarzuciłem go tuż przed nim ale on nie zdążył się mu przyjrzeć bo spod burty pod jego nogami wypłynął piękny czterdziestak i zapiął się na moim wynalazku. Złowiłem wtedy kilka ładnych ryb i w końcu go urwałem. To zdarzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto obławiać brzegowe burty, a nie tylko śródrzeczne przelewy.

Im schodzi się niżej tym woda wydaje się mniej ciekawa. Są tam wypłycenia, które przy niskiej wodzie zamieniają się w wysepki. Nie zaglądam tam zbyt często bo woda ta nie przypadła mi do gustu, a może po prostu kiedy mam zamiar tam dojść to już wcześniej nałowię się do syta. Pamiętam jak kilka dobrych lat temu do mojego znajomego Darka – producenta woblerów, przyjechał dziennikarz z jednego z popularnych  czasopism (imienia i nazwy gazety nie podam bo nie wiem czy by sobie życzył).  Wybrali się na San by połowić, a przy okazji by zebrać materiał do artykułu. Niestety trafili strasznie pechowo tego dnia nic nie brało. Byli już w kilku miejscach i dotarli w końcu do wyspy. Tu również nie mieli kontaktu z rybą. Dziennikarz ten w końcu powiedział Darkowi aby ten zaprowadził go w miejsce gdzie nigdy by nie łowił, gdzie według niego nie ma ryb. Ten dużo nie myślał i zaprowadził go kilkadziesiąt metrów niżej gdzie wody było ledwie nieco wyżej kostek, a dno pokrywał drobny kamień. Jeszcze tego dnia złowili po kilkanaście ryb. Moim zdaniem zadziałało tak zwane szczęście frajera. Dość często spotykane zjawisko na wędkarskich zawodach. Stare wygi znają miejscówki, mają sprawdzone przynęty i nic nie łowią, a przychodzi młody nie wie gdzie łowić, nie wie na co i wygrywa turę. Często na Sanie tak bywa, że w bankowych miejscach nie ma brań, a w innych ryby biorą rewelacyjnie. Dlatego warto czasem zapuścić się w stronę mostu obławiając po drodze wyglądające na mało ciekawe miejsca. Właściwie na opisywanym prze zemnie kawałku rzeki od ujścia Hoczewki do Sobienia nie ma miejsc gdzie nie można złowić pstrąga.           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz