poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Górny pstrągowy San – Postołów Płyty

Wszystkie nazwy jakich tu używam nie są topograficznie, historycznie, czy w inny sposób związane z miejscem. Ot tam łowiliśmy koło domów, więc nazwa Domki, a teraz Płyty, bo w wodzie na dnie zalegają betonowe płyty, które kiedyś służyły do przeprawiania się przez rzekę. Do tej przeprawy prowadzi – kiedyś asfaltowa – droga, teraz nazwał bym ją dziurawa, bo więcej w niej dziur niż asfaltu. I znów podobna sytuacja jak przy miejscówce Domki, piszę Postołów, a faktycznie jest to chyba jeszcze Lesko, w każdym bądź razie na granicy Leska i Postołowa.

Do miejsca tego dotrzemy jadąc od Postołowa w stronę Leska. Po przejechaniu kilkuset metrów za mostem, tuż przed samym zakrętem skręcamy ostro w lewo. Następnie należy jechać drogą do samego końca, aż skończy się domniemany asfalt, potem mamy lekko z górki, a raczej pewnie wału. I dalej za drogą aż do samych płyt. Kiedy już dojedziemy do rzeki będziemy mieli sporo miejsca na pozostawienie samochodu, a nawet na rozbicie dwóch namiotów. Niestety pewnie za sprawą co niektórych właścicieli terenówek, ostatni kawałek drogi jest z dość sporymi koleinami i dołkami, a do tego jak dysponujemy nisko zawieszonym pojazdem, to radzę uważać bo można przytrzeć podwozie, zwłaszcza jak jest mokro. Na szczęście wprawny kierowca balansujący po grzbietach kolein poradzi sobie bez problemu. Kiedy już dojedziemy na miejsce, to po prawej mamy domki, a dzięki ich właścicielom trawa na sporym odcinku jest ładnie wykoszona. Jeżeli chcemy więc prócz łowienia urządzić sobie piknik to będzie to jedno z lepszych miejsc. Nie wiem do kogo należy ta ziemia. Jest tam prowizoryczne ogrodzenia ale nie do samej wody. Wielokrotnie tam łowiłem, przemieszczałem się tym wykoszonym brzegiem ale nigdy żaden z bywalców tych domków mnie nie przeganiał. Nawet kilka razy w lecie wybrałem się tam z rodziną na piknik – wtedy oczywiście grzecznie zapytałem czy nie będzie to przeszkadzać jak się rozłożymy przy brzegu. Wprawdzie dostęp do wody zapewnia ustawa ale po co się narażać na niepotrzebne kłótnie. Jeszcze na jedno muszę zwrócić uwagę. San zawsze jest zimny, nawet latem woda nie jest zbyt przyjazna do kąpieli, dlatego im niżej tym jest większa szansa na to, że gdzieś znajdziemy jakieś ciepłe miejsce. I właśnie tuż przy zejściu do wody mamy takie, płytkie ale w miarę nagrzewające się. Choć raczej dla maluchów kilkuletnich niż dla dorosłych, bo wody tam jest niewiele wyżej kolan. Jak ma ktoś zamiar zabrać nad wodę małe dzieci i żonę, to te będą miały gdzie się popluskać, a nasza ukochana gdzie poleżeć i się poopalać. Wy z pewnością możecie popróbować łowić ryby – choć letnie popołudniowe słońce temu nie sprzyja, ale już im bliżej wieczora tym lepiej.

Co do samej wody to jak na całym sanie  zawsze jest coś ciekawego. Nieco wyżej mamy inną miejscówkę Pod Mostem. Możemy albo z płyt pokonać około pięćset metrów albo jadąc z Postołowa na Lesko tuż przed samym mostem skręcimy w prawo, a potem za drogą mocny nawrót i jesteśmy przy wodzie. Lewy brzeg pod samym mostem odwiedzam dość rzadko. Wolę więc dojechać do płyt i udać się nieco w górę. Od mostu do przelewu przez płyty, środkiem rzeki idzie rynna, którą bez problemu przejdziemy w spodniobutach. Rynnę tą zamieszkują głównie lipienie ale i pstrągi się tu trafiają. Przy lewym brzegu na tym odcinku wielokrotnie obserwowałem mocne, niczym boleniowe, uderzenia w wodę. Kilka razy przeszedłem na drugą stronę i próbowałem coś tam złowić. Jednak prócz niewielkich kleni i małych pstrągów nic konkretnego tam nie miałem. Co do tych walnięć to mam teorię: o boleniach na Sanie na tym odcinku nie słyszałem więc może są to głowatki, które uganiają się za drobnicą na płytkiej wodzie. Nie mam jednak żadnych dowodów by potwierdzić moją teorię.

Łowiąc od mostu do przelewu przez płyty zazwyczaj wybierałem środek rzeki i prawy brzeg. Idąc w górę tak gdzieś kilkadziesiąt metrów powyżej płyt wchodziłem prawie na środek rzeki, a właściwie ustawiam się kilka metrów przed rynną i obławiam wodę w koło, chyba że łowiłem na muchę lipienie, wtedy obławiałem tylko rynnę. Swego czasu uwielbiałem to miejsce odwiedzać z muchą. Po pracy siadałem w samochód, parkowałem przy płytach szedłem kilkadziesiąt metrów w górę dochodziłem do rynny, zakładałem imitację chrusta i czekałem, na wieczór, a na przełomie dnia i nocy zaczynała się zabawa – zważywszy, że zemnie żadem muszkarz to mimo to lipieni tutaj zawsze miałem sporo, a zanim one zaczęły brać trafiały mi się pstrągi ale już nie w samej rynnie, a raczej za kamieniami, w dołkach – jednym słowem w klasycznych pstrągowych kryjówkach. Aż wprowadzili na Sanie ograniczenia: od świtu do zachodu słońca, a według kalendarza słońce zachodzi sporo wcześniej niż zaczyna się zmierzch przestałem więc jeździć po pracy i prawie przestałem łowić na muchę. Ze spiningiem częściej schodziłem poniżej przelewu. Sam przelew z szybką wodą licznymi dołkami nie raz obdarzył mnie pstrągami, może nie były to jakieś spore sztuki ale zawsze to ryba na kiju.

Tuż poniżej przelewu przy prawym brzegu jest spory głaz, za którym woda podmyła brzeg. Kiedy tylko rzeka była podniesiona to na sto procent przy samym brzegu można było spodziewać się jakiegoś kropka. Najczęściej te przybrzeżne pstrągi pochodziły z zarybienia. Jeżeli tak było, a świeżo wpuszczonego pstrąga dość łatwo można rozpoznać choćby po ogonie lub słabym wybarwieniu, to wolałem zejść niżej do wyspy.

Kilkadziesiąt metrów poniżej płyt przy prawym brzegu znajduje się wyspa. Pomiędzy nią a brzegiem mamy fajne miejsce z wartką lubianą przez mniejsze pstrągi wodą. Za to Brzeg przy samej wyspie od strony wody zawsze był ciekawy i obdarzał mnie ładnymi pstrągami, czasem nawet tęczowymi, które to ponoć były uciekinierami z nadsanowych stawów. Pamiętam moje pierwsze łowienie w tym miejscu. Na wodzie było trzech muszkarzy, a ja obławiałem środek rzeki tuż poniżej przelewu. Dwóch z nich łowiło, a trzeci stał i palił papierosa za papierosem. Kiedy doszedłem mniej więcej do środka wyspy postanowiłem, że zbliżę się do niej i spróbuję przy niej. Dwaj muszkarze zeszli już sporo niżej, a ten jeden nadal stał już powyżej mnie i wyraźnie na coś czekał. Ja niczym słoń w składzie porcelany przemaszerowałem przez wszystkie dołki, które on pewnie chciał obłowić. Nie słyszałem go dobrze ale coś poprzeklinał na mnie i poszedł do brzegu. Jak się domyśliłem, czekał aż wszyscy pójdą by móc obłowić to miejsce, a dołki były dość fajne bo szedłem wodą do kolan, a tu za chwilę głębiej do pasa, znów ze dwa metry i kolejny dołek, lekko w prawo i następny. Jeszcze tego samego dnia po jakimś czasie wróciłem w to miejsce i złowiłem kilka pstrągów.

Przy wyspie lubię łowić kiedy woda jest lekko podniesiona. Nie pcham się wtedy do wody, a obławiam ją z wyspy, na którą nawet przy wyższej wodzie można dostać się bez problemu. Za to chodzenie już po samej wyspie jest dość kłopotliwe, bo straszne jest zarośnięta krzakami, a zawalone bobrowe nory stanowią przykre pułapki. Lubię też łowić tu jak woda jest lekko trącona. Ryby są wtedy mniej płochliwe i świetnie biorą na płyciznach.

Im niżej tym woda się pogłębia a na samej końcówce wyspy jest już dość spokojnie i głęboko. Kilka razy tam łowiłem jednak po jednej przygodzie mam traumę związaną z tą końcówką i teraz tam się nie zapuszczam. Pewnego wiosennego dnia obławiałem wyspę od wody schodząc co jakiś czas w dół. Wiem, że brodząc w rzece nie należ schodzić w dół, tylko w poprzek albo w górę, bo nurt wody może skutecznie utrudnić powrót. Mimo to wtedy zszedłem wraz z prądem, a wody miałem po pas. Łowiąc przegapiłem, że nagle elektrownia puściła drugą turbinę. i nawet nie wiem kiedy tej wody nagle miałem po same piersi. Kiedy już zorientowałem się co się dzieje chciałem zejść z wody. W dół miałem coraz głębiej, w prawo również i w lewo podobnie. Stałem na jakimś języku i mogłem wracać tylko pod prąd. Pierwszy metr poszedł lekko ale wody znów przybyło i miałem problem z utrzymaniem równowagi. Próbowałem stanąć bokiem, ale wtedy nie miałem jaz zrobić kroku. Przodem woda napierała na mnie niczym autobus. W pewnym momencie kiedy uniosłem nogę by zrobić krok do przodu woda porwała mi ją do tyłu. Na szczęście udało mi się utrzymać równowagę. Pamiętam, że przejście pierwszych dwóch metrów zajęło mi prawie godzinę. Ślimaki na brzegu siały się ze mnie mijając mnie w błyskawicznym tempie. Potem wcale nie było łatwiej. Każdy krok robiłem po milimetrze tak by prawie nie odrywać nogi od dna bo zaraz porywała ją woda i musiałem się cofać. Kiedy dotarłem na trochę płytszą wodą z emocji, ze zdenerwowania i pewnie ze strachu, a trochę za sprawą samego nurtu zamiast dojść do prawego brzegu, gdzie miałem raptem kilkanaście metrów przeszedłem na drugą stronę. Potem brzegiem poszedłem do mostu, przeszedłem przez niego na moją stronę i wróciłem do samochodu. Wszytko zajęło mi kilka godzin. Na szczęście nie żałuję tej miejscówki bo ciekawych miejsc na Sanie jest sporo.

Poniżej wyspy rzeka pogłębia się i woda się uspokaja. Jest tam kilka wypłyceń. Raz nawet doszedłem do zakrętu w Łukawicy od czasu do czasu obławiając z brzegu wodę. Jakoś specjalnie nie przekonuje mnie ten odcinek. Czasem tylko widzę tam nielicznych muszkarzy. Z pewnością i tam jest sporo pstrągów ale ja tam nie łowię. Wystarczy mi jak obłowię samą wyspę lub miejsce powyżej przelewu, a i na to potrzebuję kilka godzin, po co więc przemierzać rzekę kilometrami dla wątpliwych efektów. Jak ryby biorą to nie ma sensu szukanie ich gdzieś daleko, a jak nie biorą to i daleko mamy również nikłe szanse na sukces.

             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz